Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Aktorstwo od zawsze było moją pasją   

Dodano 2023-12-17, w dziale wywiady

Tarnobrzeg nie jest metropolią, ale tu także urodziło się i wychowało wielu utalentowanych ludzi, którzy dzięki swoim talentom cieszą się uznaniem w świecie. Społeczność Tarnobrzega może z dumą patrzeć na polityków, sportowców i artystów, którzy wnosili i nadal wnoszą znaczący wkład w różne dziedziny życia. Jestem przekonany, że każda z tych osób zasługuje na bliższe poznanie. Kierując się tą myślą poprosiłem o rozmowę jedną z nich. Pozwólcie zatem przedstawić sobie bohatera mojej rozmowy, absolwenta naszego „Kopernika”, zawodowego aktora mieszkającego i pracującego od kilku dobrych lat w Wielkiej Brytanii, pana Jarosława Ciepichała.

/pliki/zdjecia/jc1.jpgSzinoszi: Dzień dobry. Na początku naszej rozmowy chciałbym panu podziękować za przyjęcie mojego zaproszenia. Proszę wybaczyć, ale rozpocznę od trochę trywialnego pytania. Proszę mi powiedzieć, co sprawiło, że dzisiaj jest pan aktorem: marzenia z dzieciństwa, presja ze strony najbliższych, a może sam odkrył pan w sobie talent aktorski i postanowił iść tą drogą?

Jarosław Ciepichał: Tak, było to marzenie, które gdzieś od dzieciństwa było ze mną. Wpoiła mi je chyba moja mama, która w dzieciństwie czytała mi przed snem „Pana Tadeusza”. Może cię to zdziwi, ale ja do dziś potrafię wyrecytować obszerne fragmenty tej polskiej narodowej epopei. Tak, to mamie zawdzięczam to, że obudziła we mnie zainteresowanie sztuką. To nie kto inny tylko ona zabierała mnie również co roku na spektakle, wystawiane przez najlepsze polskie teatry w Tarnobrzeskim Domu Kultury z okazji tzw. „Barbórkowej Dramy”. To były moje pierwsze wizyty w teatrze i mój pierwszy kontakt z aktorstwem. Później w moim życiu pojawiły się konkursy recytatorskie, w których regularnie brałem udział aż do siódmej klasy szkoły podstawowej. W jury tych konkursów zasiadał bardzo często Andrzej Wilgosz, który dostrzegł we mnie pewien potencjał i mnie o tym poinformował. Od tego momentu skupiłem się na rozwijaniu tego mojego talentu, co poskutkowało wyzwaniami na coraz to wyższych szczeblach, w tym i na ogólnopolskim. Czasy licealne to dla mnie czas powstałej dzięki panu Wilgoszowi grupy teatralnej w TDK – „Teatru Małych Form”. Tam spotykaliśmy się grupą trzy razy w tygodniu - magiczny czas. To były jakby warsztaty teatralne. Andrzej pokazywał nam jak wygląda zawód aktora, jak należy przygotowywać się do ról i jak wchodzić w różne emocje. Wystawiliśmy wówczas Fredrę. Było to połączenie "Ślubów panieńskich" i "Damy i Huzary". Po ukończeniu liceum postanowiłem zdawać do szkoły teatralnej. Niestety, byłem nadpobudliwym nastolatkiem, stąd pewnego dnia po prostu się spakowałem i wyjechałem do Hiszpanii. Później była przerwa, a do grania w teatrze powróciłem dopiero po przyjeździe do Anglii.

Sz: Czy aktorstwo to pana przyszłość, czy może postrzega pan to bardziej jako hobby i formę miłego spędzenia czasu?

JC: To nie jest już tylko pasja, gdyż ostatecznie zdałem aktorski egzamin eksternistyczny w Warszawie i od tego czasu jestem aktorem zawodowym. /pliki/zdjecia/jc2.jpgGram ostatnio sporo, więc mogę śmiało powiedzieć, że to mój zawód, który mam nadzieję wykonywać do końca życia.

Sz: A jak radzi pan sobie z emocjami, choćby z tremą? Rozumiem, że potrafi ją pan doskonale kontrolować?

JC: Aktor powinienem umieć ukrywać swoje prywatne emocje. Nie można bowiem swoich lęków przenosić na scenę, bo takie emocje mogłyby się wkraść w kreowaną postać. Czy jest trema? Tak, zawsze, ale to taka pozytywna adrenalina, a nie negatywny stres, który potrafi cię sparaliżować. Gdyby to były takie emocje, to nie mógłbym raczej wykonywać tego zawodu. Ale możesz mi wierzyć, że przed każdym spektaklem jest ekscytacja, adrenalina i jest też taki delikatny stres. To taki stan wewnętrznego napięcia, związany ze świadomością, że za chwilę wchodzisz na scenę i od razu musisz być w postaci, którą grasz. To jest taki pozytywny stres. Wszystko to opiera się na zasadzie bardzo pozytywnych i ekscytujących emocji.

Sz: A postrzega pan siebie bardziej jako aktora filmowego czy teatralnego, biorąc pod uwagę swoje dotychczasowe dokonania?

JC: Wiesz co, to są dwa różne światy. Jeżeli jesteś dobrym aktorem teatralnym, to na pewno poradzisz sobie też przed kamerą. W drugą stronę często bywa gorzej. Wiesz, teatr to miejsce magiczne, wszystko dzieje się na żywo, dlatego nie ma tam miejsca na pomyłki, aczkolwiek te zawsze się zdarzają. W sumie to naprawdę fajny moment, gdy po spektaklu spotykamy się całą obsadą sztuki i śmiejemy się z tych różnych naszych potknięć i wpadek. Takie rzeczy się po prostu zdarzają. Tak więc w teatrze to jest całkowicie inne granie. Czujesz energię płynącą z widowni, z którą nawiązujesz więź. Gdy słyszysz na scenie reakcje widzów, śmiechem czy emocjami przekładającymi się na okrzyki typu „nie idź tam”, to chce ci się po prostu grać. To są absolutnie bezcenne chwile, które trudno opisać słowami. Dla nas, aktorów, poczucie więzi z publicznością jest największą nagrodą.

Granie przed kamerą jest równie fantastycznym przeżyciem. Ale tam masz już swobodę, gdyż wiesz, że każde ujęcie można powtórzyć, choćby i kilka razy. W sumie tak długo, /pliki/zdjecia/jc3.jpg aż reżyser i ty jako aktor będziecie zadowoleni. Tak więc możesz naprawdę długo rzeźbić tę swoją postać i dopracowywać jej charakter. Ale bycia na planie to nie mniejsza magia. Wiesz, to co widzisz na ekranie, jest tylko znikomym urywkiem tego, co tam się naprawdę działo. Natomiast widz w kinie widzi tylko ostateczną formę.

Poza tym w teatrze gra się szeroko, lekko, w subtelny sposób przerysowując swoją postać. Aktor musi pamiętać, że kwestie, które wypowiada muszą dotrzeć nie tylko do pierwszego, ale i do ostatniego rzędu. W filmie wszystkie emocje muszą być wyciszone, ale nadal nie mniej widoczne. Jeżeli aktor gra długo w teatrze, to ma pewne nawyki, które reżyser musi w nim temperować, bo gra on zazwyczaj za bardzo fizycznie. To są główne różnice pomiędzy graniem w teatrze i przed kamerą.

Sz: Przyznaję, że mnie zawsze fascynowało to, że spektakl teatralny czy muzyczny jest w pewnym sensie niepowtarzalny. To znaczy można zagrać go naturalnie i wiele razy, ale każdy z nich będzie inny. Film natomiast jest po prostu logicznym zlepkiem, jak pan to określił, najlepszych ujęć i zawsze będzie taki sam. Bardzo cenię sobie aktorów, którzy potrafią połączyć te dwa światy i odnajdują się w tym całkiem nieźle, a jak pan sobie z tym radzi?

JC: Jeśli chodzi o sztuki teatralne, to przygotowania do nich zajmują mnóstwo czasu. Próba generalna to ostatni etap, finisz, ale musisz wiedzieć, że wcześniej, przez miesiąc, a niekiedy i dłużej, spotykasz się w teatrze z całą obsadą sztuki i każdy z was po kilka godzin pracuje nad swoją postacią. Moim zdaniem to jednak są najpiękniejsze chwile. Nie przedstawienie, a cały ten proces, który trwa tygodniami. Na planie filmowym bywa podobnie. To jest bardzo długi proces, ale na swój sposób przepiękny. Myślę, że wielu moich kolegów aktorów zgodzi się ze mną, gdy powiem, że proces tworzenia postaci, proces prób teatralnych, jest najpiękniejszym czasem. Warto też pamiętać, że spektakl często ewoluuje w okresie wystawiania. Niekoniecznie musi wyglądać za każdym razem tak samo, bo on dojrzewa razem z nami, aktorami. Im więcej go gramy, tym więcej różnych niuansów jesteśmy w stanie dostrzec, które można poprawić lub wyrazić inaczej. Można więc powiedzieć, że po premierze spektakl nadal się rozwija.

Sz: A jaka rola w filmie lub w teatrze sprawiła panu najwięcej satysfakcji, a jaka była najbardziej wymagająca?

/pliki/zdjecia/jc4.jpg JC: Wiesz co, mogę to powiedzieć ze 100% pewnością, że każda rola teatralna sprawiała mi niesamowicie dużą radość. Problem może być jedynie z kreowaną postacią, bo to jest proces wchodzenia w czyjeś buty. Musisz zrozumieć jako aktor, dlaczego ktoś postąpił w ten sposób. To zawsze jest w jakiś sposób problematyczne. Ale nie przypominam sobie żadnej roli, którą bym źle wspominał. Każda była piękna i po każdej było mi przykro, że nie będę mógł się już w nią nigdy wcielać. Bardzo dobrze wspominam choćby postać Zbyszka z "Moralności Pani Dulskiej", którą ostatnio wystawialiśmy z Teatrem Polskim. Ta postać była bliska mojemu podejściu do świata, kiedy byłem trochę młodszy. Była mi więc z nią bardzo po drodze i tak też ją wspominam. Ciekawą rolę grałem również ostatnio w serialu realizowanym dla BBC, który będzie miał premierę w 2024 roku. Serial oparty jest na prawdziwych wydarzeniach, a opowiada historię dwóch polskich braci, którzy porwali dla okupu podczas castingu brytyjską celebrytkę i przetrzymywali ją w zamknięciu przez tydzień. Ja gram tam jednego z tych braci. Dość mroczna postać, ciężki charakter, ale praca nad tą rolą sprawiła mi wiele radości.

Sz: Czy w pana rodzinie jest pan jedynym aktorem, czy też może ta historia jest nieco bogatsza?

JC: Jestem jedyny w swoim rodzaju. Pierwowzór. Jak wcześniej wspomniałem tylko moja mama kochała sztukę i podejrzewam, że w głębi duszy chciała zostać aktorką, ale nigdy do tego nie doszło. Tak więc jestem pierwszą osobą w mojej rodzinie, która podąża tą drogą.

SZ: Współpracował pan już z różnymi reżyserami tej miary jak: Helena Kaut-Howson, Andrzej Wilgosz, Joanna Kańska czy Magdalena Włodarczyk-Sroka. Ciekaw jestem, pod czyim kierunkiem czuł się pan najlepiej i pracowało się panu najefektywniej?

JC: Pewnie znów się powtórzę, ale każdy z nich jest wspaniałym człowiekiem. Każda z tych osób wniosła bardzo dużo do mojego życia i do tego, jak rozumiem teraz zawód aktora.

/pliki/zdjecia/jc4.jpg Zaczynając jednak od początku. Wymieniłeś Andrzeja Wilgosza. Wiesz, ja z Andrzejem nie tylko pracowałem jako nastolatek w „Teatrze Małych Form”. Ja znałem go od najmłodszych lat. To on mnie wypatrzył na szkolnych konkursach recytatorskich, z których naprawdę wiele wygrywałem. Andrzej był dla mnie jak mentor, otwierając mi oczy na istnienie wewnętrznego daru, który trzeba rozwijać. To on był pierwszą osobą postronną, która zauważyła mój talent i dążyła do tego, żebym go pielęgnował. Zawdzięczam mu naprawdę bardzo dużo, a dodam, że praca z nim była fantastyczna. Nasze wieczorne spotkania w TDK były czymś niesamowitym. Czasami zostawaliśmy tam po zamknięciu, zanurzeni w lekturze poezji, przy świetle palących się świec na scenie. To było coś, co trudno jest opisać słowami - prawdziwa magia. Było to nie tylko dla mnie ale i dla mojej "rywalki" z recytatorskich konkursów z tamtych czasów, Klaudii Dul, fantastyczne doświadczenie. Z Klaudią najpierw spotykaliśmy się jako dzieciaki na konkursach recytatorskich, w których zawsze dochodziliśmy do finału. Później nasze drogi zeszły się w liceum, gdzie trafiliśmy do jednej klasy. Wtedy też razem z Klaudią tworzyliśmy wielokrotnie już wspominany Teatr Małych Form.

Helena Kaut-Howson była dyrektorką wielu znakomitych teatrów na Wyspach Brytyjskich. Pracowała także wiele lat jako reżyser w RADA (Royal Academy of Dramatic Art - jedna z najstarszych szkół teatralnych). Reżyserowała także sztuki, w których występował Anthony Hopkins. Gdy dostałem się pod jej skrzydła w Teatrze Sceny Polskiej UK, była to wspaniała, choć niełatwa współpraca. Helena jest wybitnym reżyserem i bardzo wymagającą osobą. Ta ciężka praca pod jej wszystkowidzącym okiem pozwoliła mi jednak po trzech latach podejść do państwowego egzaminu, który zdałem śpiewająco. Bez wątpienia wiele zawdzięczam jej w rozwijaniu mojego warsztatu aktorskiego i zawsze będę jej za to wdzięczny.

Natomiast Joanna i Magdalena są moimi teatralnymi koleżankami. Razem gramy na Scenie Polskiej UK. Obie dziewczyny mają po latach spędzonych na deskach różnych teatrów oraz przed kamerami ogromne doświadczenie. Szczególnie Joanna, która prężnie działała w latach 80. i 90. tutaj na wyspach. Praca z nimi czy to jako aktorkami, czy reżyserkami, była zawsze piękna, bo wszyscy czuliśmy się wolni. Byliśmy zaprzyjaźnieni, ale zawsze traktowałem je z respektem należnym reżyserom. Bardzo dużo nauczyłem się od nich. /pliki/zdjecia/jc6.jpgOgólnie uważam teraz, że aktor uczy się całe życie. Nie możesz wstać pewnego dnia i powiedzieć, umiem wszystko, jestem aktorem spełnionym, bo to nie będzie prawda. To jest pycha i uważam, że zawsze jest mnóstwo rzeczy do poprawy. Im wszystkim zawdzięczam to, że jestem tu, gdzie jestem.

SZ: Czytałem ostatnio, że znany brytyjski reżyser filmowy Ridley Scott zaangażował pana do swojego najnowszego filmu opowiadającego historię Napoleona Bonaparte. Filmu, który zdobył właśnie nominację do Oskara? Jak do tego doszło i jak się pan z tym czuje?

JC: Cóż, miałem ogromne szczęście, ale na to szczęście mocno zapracowałem. Oprócz tego, że jestem aktorem, jestem również trenerem personalnym i instruktorem fitness. Dzięki temu, że jestem wysportowany, dostałem informacje z mojej agencji aktorskiej, że twórcy pewnego filmu poszukują wysportowanych aktorów do ważnej sceny batalistycznej. Oczywiście wtedy dopytałem o jaki film chodzi, a gdy przekazano mi, że chodzi o „Napoleona” Ridleya Scotta, w którym główną rolę ma zagrać Joaquin Phoenix, nie wahałem się ani chwili. Postanowiłem, że muszę być na tym planie. To megaprodukcja, boxoffice 80 milionów (gdy kręciłem moją scenę - Bitwę pod Waterloo - budżet przewidywał jeszcze 40 milionów). I powiem ci, że się nie zawiodłem, a na planie było fantastycznie. Najpierw przez jakiś tydzień byliśmy szkoleni z taktyki wojennej, reakcji na komendy, ładowania muszkietów prochem i walk na muszkiety. Była tam również typowa wioska z XVIII wieku wybudowana całkowicie od podstaw. A te przerwy obiadowe w okopach, szarże konne ciężkiej jazdy, ten dźwięk galopujących koni, to wszystko sprawiało, że czułem się jak małe dziecko na placu zabaw.

SZ: Od premiery „Napoleona” minęło już trochę czasu. Ciekaw jestem, jak się panu pracowało na planie tego filmu z Ridleyem Scottem i z takimi aktorami jak Joaquin Phoenix, Vanessa Kirby czy Rupert Everett?

JC: Niestety ani z panem Rupertem, ani z panią Vanessą nie miałem żadnego kontaktu, bo to nie były moje sceny. Natomiast pracowałem dosyć blisko z Joaquin Phoenix. Wiadomo, że to oskarowy aktor, ale bardzo zamknięty w sobie. Nie dopuszcza do siebie ludzi. /pliki/zdjecia/jc7.jpgGeneralnie na sceny ze swoim udziałem był przywożony. Wcielał się w swoją postać, a po scenie raczej nie zachowywał się jak większość aktorów. Nie rozmawiał z resztą obsady, tylko szybko wracał do swego samochodu, gdzie czekał na kolejną scenę. Być może nie chciał ryzykować utraty skupienia na swej postaci poprzez luźne rozmowy. W pełni to rozumiem i doceniam. Ridley Scott jest natomiast takim starszym, ale bardzo miłym, uśmiechniętym mężczyzną, który nie rozstaje się z cygarem. Dawał nam wiele cennych wskazówek. Dla mnie było to niesamowite, ale miałem wrażenie, że on patrząc na puste pole, widział wszystko. My, aktorzy, musieliśmy jedynie realizować te jego wizje, robiąc to najlepiej jak potrafimy.

A jeśli chodzi o film, to na pewno jest on inny niż wszystkie poprzednie filmy Ridleya Scotta. Jeżeli ktoś idąc do kina nastawia się, że obejrzy coś w stylu Gladiatora czy Obcego, no to się zawiedzie, bo to nie jest tego typu produkcja. Jest to bardziej film polityczny, dlatego czasem jest też krytycznie odbierany. Większość z nas, gdy słyszy o Napoleonie, to od razu ma przed oczami obraz świetnego taktyka, bo takie są fakty. W tym filmie pokazane są jednak raczej te jego słabe strony. Wiele miejsca poświecono na przykład jego miłość do Józefiny. Tak więc, jeśli ktoś nastawia się na rosnące napięcie, to będzie mocno rozczarowany. Przyznam, że gdy sam wybrałem się do kina, miałem gdzieś w swojej głowie tę wizję Gladiatora czy Obcego, dlatego też byłem zaskoczony. Chciałbym jednak zwrócić waszą uwagę na wszystkie sceny batalistyczne. One są po prostu piękne rozplanowane i nakręcone. Tym bardziej cieszy mnie, że jestem ich częścią.

SZ: Bardzo panu dziękuję za spotkanie i tę przemiłą rozmowę, dzięki której mogliśmy nie tylko poznać pana bliżej, ale też dowiedzieć się czegoś więcej na temat życia i pracy aktora.

JC: Dziękuję również. Przyjemność po mojej stronie. Pozdrawiam także wszystkich czytelników twojego pisma.

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.4 /45 wszystkich

Komentarze [7]

~admini
2023-12-19 19:24

>Jan. Wulgarne komentarze to znak czasów, ale nam one również bardzo się nie podobają. Cóż, nie mamy na to wpływu. Ba, ty również nie grzeszysz życzliwością. Sam więc widzisz. Nie martw się jednak o nas - nie śpimy!

~Jan
2023-12-19 13:57

Nie podoba mi się to w jaką stronę idzie ta gazetka, coraz częściej wulgarne komentarze obrażające ludzi. Czy administracja śpi??

~davko
2023-12-18 23:23

Kawał świetnie wykonanej roboty. Gratulację!

~Kira
2023-12-18 22:24

Trzeba przyznać autorowi że się postarał.

~Hacz
2023-12-18 13:17

Wielu marzy o takiej karierze jak pan Jarosław, jednak osiągnięcie takiego celu wymaga mnóstwa czasu i tytanicznej pracy. Tym bardziej należą mu się gratulacje za to, co osiągnął.

~kriss
2023-12-17 20:15

Świetny wywiad. Jestem pod wrażeniem.

~Wiktor
2023-12-17 19:31

Bardzo ciekawy artykuł.

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 25artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry