Człowiek o dwóch ojczyznach
Muskularny mężczyzna o smagłej, pociągłej twarzy, kruczoczarnych włosach i błyszczących zielonych oczach zrzucił z siebie drelichową kołdrę i z wysiłkiem stanął na nogach. Wyjrzał przez okno. Świtało. Bardzo lubił patrzeć na wschodzące słońce, którego subtelne światło wpadało pomiędzy gałęzie drzew rosnących w otaczającym ponury gmach, skromnym parku. Westchnął ciężko na myśl, że do końca życia będzie oglądał budzący się do życia świat przez to małe, zakratowane okno. Zasłużyłeś na to, powiedział sobie.
Gdy pomyślał o wydarzeniu, będącym przyczyną jego uwięzienia, grymas bólu zniekształcił jego oblicze. W nocy znów śniła mu się znajoma twarz, która mimo ostrych rysów miała ciepły, serdeczny wyraz. Wspomnienie głębokich, błękitnych oczu, w których ciepłym spojrzeniu roztapiały się niegdyś wszystkie jego troski, sprawiało mu cierpienie trudne do opisania.
Namir Dżawad, tak bowiem nazywał się ów mężczyzna, nie znał swoich rodziców. Pochodził z Iraku, jednak opuścił ten kraj już we wczesnym dzieciństwie. Wychowywał się w Stanach Zjednoczonych. Mieszkał w skromnym, lecz przytulnym i pełnym ciepła domu na przedmieściach Waszyngtonu. To była jego Arkadia, królestwo Namira i Stevena Johnsona. To właśnie Steven przyjął chłopca pod swój dach, gdy ten miał cztery lata. Powiedział mu, że jego biologiczni rodzice zginęli w wypadku, a w adopcji pośredniczyła międzynarodowa organizacja charytatywna, która pomaga znaleźć nowy dom sierotom z całego świata. Steven spędzał ze swoim wychowankiem bardzo wiele czasu. Uwielbiali chodzić razem do kina i uprawiać sport. Niezliczone godziny upłynęły im także na wspólnych rozmowach. Namir zauważył jednak, że ojciec omija w dyskusjach tematy wojenne. Kiedy pewnego dnia chłopiec podzielił się z nim swoją fascynacją Aleksandrem Macedońskim, Steven odpowiedział tylko: „Pomyśl, jak wielu osobom podboje Aleksandra zniszczyły życie”.
Namir odczuwał czasem dziwną tęsknotę za krajem, w którym się urodził, jakby ta dawna ojczyzna wołała do niego niczym muezin wzywający wiernych ze szczytu minaretu na poranne modlitwy. Kiedy poznawał historię Bliskiego Wschodu i słuchał arabskich melodii ludowych, budziły się w nim uczucia, których nie potrafił sprecyzować. W przeżyciach tych nie krył się jednak nawet cień buntu. Czuł się Amerykaninem. Amerykę uznawał za swoją ojczyznę – to właśnie ta, zamieszkiwana niegdyś przez Indian ziemia dała mu wszystko, co kochał. Żył w dostatku, mógł bez przeszkód realizować swoje pasje, miał przyjaciół, a przede wszystkim ojca – swojego ukochanego tatę Stevena.
Wydarzenie, które bezpowrotnie odebrało mu beztroskie życie, miało miejsce na początku studiów. Kiedy pewnego gorącego popołudnia wszedł do baru, siedzący przy jednym ze stolików mężczyzna wydał z siebie zduszony okrzyk. Podszedł do Namira i poprosił o poufną rozmowę. Gdy tylko znaleźli się w ustronnym miejscu, bez słowa podwinął jego rękaw i spojrzał na przedramię. Pokręcił głową z niedowierzaniem i rzekł:
- Allah akbar, to naprawdę ty. Poznałem cię bez trudu, jesteś taki podobny do ojca. Namir,
nie mogę uwierzyć, ale ta blizna w kształcie półksiężyca… Przez to znamię mówiono
w wiosce, że jesteś kimś wyjątkowym, bo półksiężyc to w końcu znak islamu. Mieszkałem niedaleko ciebie. Byłem pewny, że zginąłeś w tym barbarzyńskim ataku amerykańskich psów. Jak się tu znalazłeś?
Namir stwierdził kategorycznie, że to pomyłka. Rozmówca zaprzeczał, lecz chłopak nie chciał już słyszeć ani słowa więcej. Barbarzyński atak? Serce biło mu jak młotem. Prawdziwość historii, którą Steven opowiedział o jego przeszłości była dla Namira tak oczywista, jak fakt, że świeci słońce. Nie wierzył spotkanemu mężczyźnie, ale musiał mieć pewność. Jeszcze tego samego dnia wrócił do domu Stevena. Gdy opisał mu tę rozmowę, Amerykanin spojrzał na niego z bezbrzeżnym smutkiem i rzekł:
- Powinienem powiedzieć ci o tym już dawno, ale bałem się tej rozmowy bardziej, niż czegokolwiek na świecie. Usłyszysz wstrząsającą prawdę, mimo to proszę, wysłuchaj mnie do końca. Potem zrobisz, co zechcesz. Urodziłem się w rodzinie o patriotycznych tradycjach – mój ojciec brał udział w starciach z Japończykami w czasie II wojny światowej. Od dzieciństwa marzyłem o zostaniu żołnierzem i walce za ojczyznę. Po ukończeniu szkoły wojskowej zostałem wysłany na misję do Iraku. Kiedy tuż przed jej zakończeniem, wraz z towarzyszami, świętowałem powrót do domu, otrzymaliśmy wiadomość o terrorystach, którzy ukryli się w pobliskiej wiosce. Mimo krążącego we krwi alkoholu ruszyliśmy do walki – to była nasza pierwsza poważna bitwa. Pokonaliśmy wrogów, ale w potyczce poległo wielu naszych ludzi. Wściekłość i alkohol zaślepiły nas całkowicie – głos Stevena załamał się. Gdy odezwał się ponownie, cedził każde słowo, jakby wydobywanie ich z gardła sprawiało fizyczny ból.
- Po wkroczeniu do wioski strzelaliśmy do wszystkich, którzy nie zdążyli uciec. Kiedy wszedłem do jednej z chat, zobaczyłem małego chłopca, który cicho popłakiwał, kuląc się w kącie izby. Nigdy nie zapomnę wyrazu przerażenia na jego twarzy.
Śledztwo w sprawie ataku na cywilów szybko umorzono, a sytuacja nigdy nie ujrzała światła dziennego – w moim oddziale służył siostrzeniec jednego z generałów. Zrezygnowałem ze służby. Zamknąłem się w sobie, zerwałem kontakty z przyjaciółmi. Pewnego dnia przeczytałem jednak artykuł o prześladowaniu małego Irakijczyka w jednym z amerykańskich sierocińców. Rozpoznałem na zdjęciu chłopca, którego widziałem wtedy w arabskiej wiosce. Uwierz mi, nie wytrzymałbym ze sobą, gdybym pozwolił na cierpienie tego malca. Wiesz już, kim był ten chłopiec? Nie miałem problemów z uzyskaniem prawa do adopcji – nikt nie podejrzewał nawet, że byłem członkiem oddziału, który wymordował twoją rodzinę.
Świat Namira skończył się. Wybiegł z domu przybranego rodzica, nie zamierzając wracać. Myśl, że człowiek, którego kochał najbardziej na świecie zabił jego bezbronnych sąsiadów, a może nawet i biologicznych rodziców, prowadziła go na skraj szaleństwa. Wiele dni przeleżał w sypialni, zbyt przytłoczony poznaną prawdą, by wykonywać codzienne obowiązki. Jedynym towarzyszem Namira stał się mężczyzna, którego słowa otworzyły mu oczy – Hassan. Często przychodził do mieszkania Dżawada, by opowiadać o ich rodzinnej wiosce, zasadach islamu, proroku Mahomecie. Uczył go języka arabskiego, wyjaśniał Koran. Mówił też o potrzebie zemsty na niewiernych. Pewnego dnia Hassan wyznał, że jest członkiem Al – Kaidy i wraz z towarzyszami planują zamach w centrum Nowego Jorku. Zaproponował Namirowi, by do nich dołączył.
Namir wiedział, że nadeszła chwila ostatecznej decyzji. Poznawanie kultury islamskiej było dla niego w tym trudnym czasie jedynym ukojeniem, budowaniem nowej rzeczywistości. Nie mógł jednak zapomnieć żadnej ze szczęśliwych chwil, które ofiarował mu Steven; był za nie wdzięczny przybranemu ojcu. Mimo poznanej strasznej prawdy wciąż kochał Johnsona, a miłość ta wywoływała w nim poczucie winy, powodowała, że czuł się jak zdrajca. Kochał człowieka, który napadł na jego kraj i będąc pod wpływem alkoholu mordował cywilów. Ale czy to był jego kraj? Czy niezależny od niego fakt, że urodził się w Iraku zobowiązuje do walki z wrogami tego państwa?
Wiele czasu spędził na rozmyślaniach nad tym, co właściwie oznacza tak często używany przez wszystkich wyraz ojczyzna. Przecież to Ameryka była świadkiem jego radości, smutków, całego dotychczasowego życia. Zastanawiał się, co myśleliby jego biologiczni rodzice. Wymagali by od Namira zemsty, czy też byliby w stanie wybaczyć zabójcom? Wspominał również swoistą nostalgię, którą odczuwał od zawsze, gdy myślał o Iraku. Blizna w kształcie półksiężyca… Może to znak? Hassan, mający na Dżawada coraz większy wpływ, rozbudzał w nim nienawiść do Ameryki. Snute hipnotyzującym tonem opowieści o świętej wojnie pobudzały wyobraźnię Namira. Kiedy już prawie zdecydował się na wstąpienie w szeregi Al – Kaidy, przypomniały mu się słowa Stevena, który uczył go, by nigdy nie uciekać się do przemocy. Ale czy te nauki miały jakiekolwiek znaczenie, skoro jego przybrany ojciec sam zabił kiedyś niewinnych ludzi?
Namir Dżawad siedział bezpieczny w kryjówce Al – Kaidy i beznamiętnie oglądał telewizyjną relację na temat zamachu w nowojorskim barze. Jakie to było proste, Hassan podłożył ładunek, a on musiał zaledwie nacisnąć przycisk w swoim telefonie. Kiedy na ekranie pojawiły się nazwiska zabitych, Namir zamarł. Jednym z nich był Steven Johnson.
Irakijczyk nie wiedział, jak udało mu się wydostać z budynku. Nie wiedział, jakim sposobem znalazł się przed biurkiem szefa nowojorskiej policji i opowiadał o organizacji, która przygotowała zamach. Na sali sądowej modlił się o zasądzenie wyroku śmierci, marzył, by wybawili go od własnej świadomości. Skazano go na dożywotnie więzienie.
Kiedy tak patrzył przez zakratowane okno na rozpoczynający się dzień, słowa modlitwy popłynęły mu z ust same, bez udziału woli:
- Nie wiem, jak Cię nazwać… Bóg czy Allah … Chcę tylko powiedzieć, jak bardzo żałuję… że wybaczam… I proszę o wybaczenie.
Tekst nagrodzony w Konkursie Literackim XX Rzeszowskich Dni Kultury Szkolnej (III miejsce)
Grafika:
Komentarze [6]
2012-11-18 02:58
Bardzo solidnie. Podoba mi się ;)
2012-11-15 19:43
jestem pod wrazeniem. tak trzymaj
2012-11-15 19:05
tekst świetny, gratulacje! :)
2012-11-14 22:20
Fajnie opowiedziana historia. Niezły język. Zdecydowanie widać potencjał autora. Gratuluję sukcesu!
2012-11-14 18:20
http://lo.tarnobrzeg.pl/lesser/artykuly/zniedoleznialy-starzec-ktory-ocalil-europe
Wietrzę spisek.
2012-11-14 16:54
Kolejne bardzo dobre opowiadanie. Propsy.
- 1