Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Fabryka polonistów   

Dodano 2009-03-13, w dziale felietony - archiwum

Jest w liceum taki przedmiot, który nosi dumną nazwę: język polski. Przedmiot obejmujący szerokie spektrum materiału w ten czy inny sposób dotyczącego polszczyzny i mający wszechstronnie przygotować nas na różne kierunki studiów – a przynajmniej tak być powinno. Tymczasem, wobec zbliżającej się matury i szaleńczej próby porwania się na rozszerzony egzamin z polskiego, coraz bardziej frustruje mnie obowiązujący program nauczania.

Jaki ma być przyszły inteligent-humanista według decydentów z ministerstwa? Otóż od ucznia w liceum – co znacie z autopsji – wymaga się niemal wyłącznie znajomości sporej liczby autorów, jeszcze większej liczby dzieł tychże i wszystkich powiązanych z tym motywów literackich, środków poetyckich itp. W naszym pięknym kraju, dla większości nauczycieli człowiek niezaznajomiony z kanonem poezji Słowackiego to nieuk (czytaj: idiota), a miarą literackiej wrażliwości jest zdolność do ubolewania nad cierpieniami Wertera. W każdym razie tak to wygląda oficjalnie.

Nie sposób nie zauważyć, że ów tzw. „język polski”, to tak naprawdę „literatura polska z elementami literatury powszechnej”. Wiedza na temat problemów nurtujących pozytywistów jest wiedzą chwalebną, pytanie: czy rzeczywiście przydatną? Sytuacja, w której przedmiot potencjalnie pomocny okazuje się takowym nie być i tylko pompuje w głowy niepotrzebne większości informacje, zdecydowanie wymaga zmiany. W tej chwili jesteśmy mimowolnymi pracownikami przyszłych polonistów – i ewentualnie krytyków literackich (są chętni?). A co z pozostałymi pohumanistycznymi zawodami?

Prawda jest taka, że w tej kwestii lekcje polskiego nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Kształcenie, które z samego założenia powinno być wszechstronne, skupia się na jednym tylko aspekcie – wspomnianej już literaturze. W efekcie człowiek ze średnim wykształceniem, student in spe, może spełniać wszystkie programowe wymagania i być doskonale zapoznanym z przekrojem rodzimej twórczości pisarskiej, a zarazem nie posiadać nawet podstawowych informacji na temat języka, którym się – niekoniecznie poprawnie – posługuje.

Jednym z elementów, których na licealnych lekcjach języka polskiego brakuje, jest gramatyka. Owszem, było tego trochę w gimnazjum, a rozkładanie zdań na części pierwsze dalej wspominam z traumą, ale kto w trzeciej klasie liceum pamięta jeszcze czym jest przydawka lub dopełnienie? Wymaga się od nas, byśmy analizowali teksty od strony merytorycznej (przeklęte maturalne wypracowanie), zarazem nie uwzględniając w ogóle strony gramatycznej. Oczywiście łatwo byłoby popaść w skrajność i żądać skrupulatnych wiadomości w temacie, który zwykłemu człowiekowi nie jest specjalnie potrzebny, ale pewne podstawy należałoby w programie ująć.

Kolejnym celem nauczania ojczystego języka – ignorowanym zupełnie – powinno być teoretyczne i praktyczne przygotowanie do zarabiania słowem, tj. dziennikarstwa i pisarstwa. Tymczasem jedynymi rzeczami, które musimy pisać, są wspomniane wypracowania tudzież referaty (z prezentacją na maturę ustną włącznie). Umiejętność właściwego przygotowania tych tekstów jest ważna tylko wobec egzaminu dojrzałości, później – cóż… Nikt za to nie mówi o pewnych fundamentalnych zasadach pisania, które opanować może nawet osoba pozbawiona talentów literackich, a dotyczących chociażby nadużywania zaimka dzierżawczego „swój”.

Ostatnie zaniedbywane zadanie stojące przed polonistami, to nauka poprawnego posługiwania się polszczyzną w życiu codziennym i tępienie wszechobecnych błędów językowych. Jestem na tym punkcie uczulony i uważam za paranoiczny stan rzeczy, w którym ludzie z dużą wiedzą – nawet humanistyczną – popełniają podstawowe błędy. I nie chodzi mi tu o głoszenie na lekcjach ogólnych tez, ale o wskazywanie konkretnych przypadków. Nie jest normalne, gdy za obowiązkową uważa się znajomość „Dziadów”, a zarazem nie uczy się, że mówimy: „w każdym razie”, a nie „w każdym bądź razie”; „z rzędu”, a nie „pod rząd”; „wziąć” a nie „wziąść” itd. W razie jakichś wątpliwości, co do słuszności moich narzekań, radzę posłuchać siebie i znajomych.

Podsumowując: język polski robi z nas dziś tylko pseudo-znawców literatury, a powinien mieć na celu wykształcenie ludzi znających swój język i świadomie się nim posługujących zarówno w mowie, jak i na piśmie. Poszerzenie zakresu nauczania przy odpowiednim zrównoważeniu wszystkich elementów, wyszłoby raczej kolejnym pokoleniu na dobre. Ale czy w kraju, gdzie każdą reformę systemu oświaty nazywa się „eksperymentem na dzieciach” – i gdzie nauczyciele nie wyobrażają sobie szkoły bez Dostojewskiego – ktoś w końcu zdecyduje się na poważne zmiany?

Oceń tekst
  • Średnia ocen 5.1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 5.1 /25 wszystkich

Komentarze [2]

~kent
2010-06-14 22:33

no jak bez Dostojewskiego? to chyba kpina…

~L
2009-03-13 13:38

Hmmm co tu pisze? A raczej: Co tu jest napisane? Voyu kochany, coś jest w tym co mówisz. Przeogromna ilość osób popełnia rażące błędy składniowe, stylistyczne, no i gramatyczne (nie mówiąc już o neosemantyzacji). Choć w praktyczność nauki zwątpiłam już dawno – na fizyce, to w przypadku j.polskiego zgodzę się z Tobą, ale nie do końca. Program programem, ale wiele zależy od nauczyciela. Nie będziesz “bity po łapach” za niepoprawności językowe to się nie nauczysz. Inna sprawa jeśli nauczyciel w ogóle tego nie wyłapuje!? (nie umiem sobie tego wyobrazić).
Nad resztą jeszcze pomyślę, bo mi się jeszcze nie ułożyła w głowie.

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na żyrafę (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 25artemis
Hush 11hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry