Jedynie wśród ludzi jesteśmy coś warci
Powieść ta spowodowała spore zawirowanie na amerykańskim rynku wydawniczym i z marszu zyskała sobie status pozycji kultowej. W Polsce ukazała się pod tytułem „Charlie”, podobnie jak film, który na jej podstawie powstał. „The Perks of Being a Wallflower” (scenariusz i reżyseria Stephen Chbosky) to opowieść o szkolnej inności i życiowej odmienności, pierwszym uczuciu, budowaniu relacji z rówieśnikami i poszukiwaniu równowagi w świecie wzniesionym na wyjątkowo kruchych fundamentach.
„Something” The Beatles na czerwonym winylu, „Heroes” Davida Bowie w ciemnym tunelu oświetlonym ciepłym światłem lamp, nocna autostrada, wiatr we włosach i delikatny pocałunek. W taki świat przenosi nas właśnie „The Perks of Being a Wallflower”.
Charlie (Logan Lerman) to nieśmiały i wrażliwy chłopiec, który idzie właśnie do liceum. Jego najlepszy przyjaciel popełnił niedawno samobójstwo, a on z wyrazem smutku i cichej tęsknoty obserwuje otaczający go świat i pisze listy do nieznajomego, opowiadając w nich swoją historię. Z trudnością przychodzi mu egzystowanie w tym świecie. Nie potrafi przystosować się do swojego środowiska i nawiązywać relacji międzyludzkich, ale próbuje to usilnie czynić. Na meczu poznaje Patricka (Ezra MIller) i Sam (Emma Watson) - przyrodnie rodzeństwo, uczęszczające do ostatniej klasy. Zostaje przyjęty do ich towarzystwa i przywitany słowami: Welcome to the island of misfit toys... Zdanie to idealnie oddaje charakter tego filmu. Bo "The Perks..." to nie tylko historia Charliego, który ucieka w samotność i nieustannie zmaga się ze swoją psychiką, przeżywając co i raz załamania nerwowe. To również historia Sam - dziewczyny po przejściach, która próbuje się pozbierać przed studiami i zacząć żyć na nowo i Patricka, który mierzy się z własną odmiennością i nie potrafi zakończyć związku z chłopcem, który się go wstydzi. To w sumie historia o przyjaźni.
Głównego bohatera trudno nie polubić. I choć przez cały film ucieka on od swoich problemów i chowa się przed widzem, żyjąc życiem innych, to poznajemy go bardzo dobrze. Postać ta została zagrana bardzo przekonująco, ale moje serce podbił duet Miller & Watson. Czym? Szaleństwem, komediowymi scenami, ale przede wszystkich wiarygodnością w momentach dramatycznych.
Nie sposób nie wspomnieć tu także o muzyce, która jest tu świetnym tłem i tematem rozmów. Doskonale się jej słucha, ponieważ obok Davida Bowie i The Beatles na ścieżce dźwiękowej pojawiają się tu między innymi The Smiths, Simon & Garfunkel, Nirvana, Pink Floyd czy Nat King Cole. Gdy dodać do tego wyraziste postaci głównych bohaterów – napisanych i zagranych w doskonały sposób (Emma Watson, Logan Lerman i Ezra Miller tworzą trio, w obrębie którego naprawdę wyczuwa się prawdziwe emocje), to seans z „The Perks of Being a Wallflower” po prostu nie może przeobrazić się w czas zmarnowany.
„The Perks of Being a Wallflower” doskonale wpisuje się w zachwyt nad czasami, kiedy wiele rzeczy pachniało jeszcze nowością, a świat ograniczał się do kilku ulic i paru życzliwych osób. Czuć w nim ogromne pokłady nostalgii do czasów pierwszych pocałunków, dotknięć dłoni, ale i małych dramatów oraz życiowych decyzji. Co ważniejsze, jest w tym zachwycie i sentymencie szczery, dlatego odbiera się go równie ciepło, jak widok młodej dziewczyny, która w drżących dłoniach obraca singiel „Something” The Beatles, jaki otrzymała właśnie od kochającej ją osoby. Magia, miłość, nostalgia – cudowne lata.
Grafika:
Komentarze [0]
Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?