Kurierska męczarnia
Przedłużenie umowy z moim operatorem komórkowym, wydawało się być początkowo czynnością niezwykle banalną. Po dość długich pertraktacjach, wynegocjowałem dobry telefon w niskiej cenie oraz sporo darmowych minut. Tutaj mała dygresja. Konsultanci byli bardzo niesłowni. Umawiali się na rozmowy, obiecywali oddzwonić, ale wcale tego nie robili. Nie ma to jak szacunek do klienta...
Dopiero po moim telefonie do Biura Obsługi Klienta (BOK), oddzwonił do mnie pewien miły pan. Po małym „kazaniu” i umówieniu się na kolejną rozmowę, tym razem terminu dotrzymał – z tą różnicą, że na spotkaniu pojawił się nie ten pan, z którym rozmawiałem, a zupełnie inny pracownik. Consensus jednak osiągnęliśmy. Ucieszyłem się niezmiernie, także dlatego, że obiecane mi zostało wysłanie umowy kurierem z Masterlink, co miało gwarantować szybkie dotarcie paczki (w najbliższy poniedziałek). O ile operator wywiązał się z obietnicy, o tyle pojawiły się problemy z kurierem, które jak się później okazało były zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Z dziennikarskiego obowiązku postanowiłem wam to przybliżyć.
Do przedłużenia umowy potrzebny mi był podpis mojej kochanej rodzicielki. Z pracy wraca ona zazwyczaj około godz.16. Spodziewałem się, że będzie bezproblemowo, gdyż rok temu również parafowałem takie pismo. Rzeczywistość okazała się jednak, jak zwykle, brutalna.
Poniedziałek
Od rana oczekiwałem na telefon od kuriera.
8.00 – Doszedł do mnie sms o wysłaniu paczki wraz z jej numerem.
8.20 - Zadzwonił do mnie kurier i od razu postawił mnie przed faktem dokonanym. Przyjedzie o godzinie 10. Ja spytałem czy może przyjechać o godz. 16, zaznaczając od razu, że wcześniejszy termin nie bardzo mi odpowiada. Kurier poinformował mnie, że pracuje tylko do 15 i, że – cytuję: „być może przekaże paczkę koledze, który pracuje w późniejszych godzinach”. Mocno się zdziwiłem. Przecież każdy wie, że przeciętny Polak w godzinach 8 –15 jest w domu nieobecny, gdyż pracuje na chleb dla siebie i swojej rodziny.
17.00 – Nikt nie raczył przywieźć mojej przesyłki.
Wtorek
17.00 – Przez cały dzień oczekiwałem na przesyłkę z nadzieją na jakiś cud. Niestety sprawdziło się powiedzenie, że nadzieja jest matką głupich. O godz. 17, straciłem nawet ją.
Środa
10.37 – W czasie długiej przerwy dzwonię do pana kuriera. On informuje mnie, że przekazał paczkę koledze, który pracuje w godzinach popołudniowych i podał mi jego numer. Powróciła nadzieja, że sprawa rozstrzygnie się już dziś.
12.00 – Ktoś zlitował się nade mną i postanowił łaskawie do mnie zadzwonić, ale niestety w porze, kiedy przeciętny zjadacz chleba nie ma raczej czasu na dysputy z kurierami. Nie odebrałem.
14.35– Po lekcjach postanowiłem oddzwonić na ten numer. Okazało się, że to oddział Masterlink w naszym regionie. Podałem panu numer mojej przesyłki, a on po chwili odpowiedział, że takowej nie mają. Zbaraniałem. W nagłym i kompletnie niespodziewanym przypływie trzeźwości zapytałem: dlaczego nie zadzwonił pan do mnie wcześniej? Mój rozmówca zawahał się, stęknął nieuprzejmie (cham!), pomyślał chwilę i powiedział, że dzwoniła jego koleżanka, która siedzi obok. Nie zdążyłem zażądać wyjaśnień, ponieważ od razu przeszedł do rzeczy. Powiedział, że kurier przyjedzie o 14. Zdenerwowałem się. Myślałem, że kwestia godziny została już ustalona. Poprosiłem więc jeszcze raz o zmianę godziny na 16, a on poprosił o podanie adresu miejsca pracy i numeru telefonu komórkowego mojej mamy, aby kurier mógł przekazać przesyłkę właśnie tam. Nie było mi to w smak, ponieważ mama nie pracuje na terenie Tarnobrzega (ok. 11 km stąd) i pomyślałem, że „ekspresowa przesyłka” nie będzie mogła łatwo tam dotrzeć. Podałem jednak ten adres, a pracownik firmy rzucił na koniec, że być może kurier tam dotrze... Wykonałem więc błyskawiczny telefon do rodzicielki i po chwili rozmowy wiedziałem już, że dziś będzie w domu wcześniej, czyli około godz. 15. Zadzwoniłem więc ponownie do oddziału kurierskiego, ale miły pan, z którym rozmawiałem, poinformował mnie, ze kurier jest już w drodze do miejscowości, w której pracuje moja mama.
15.05 – Wracam do domu, a mama wita mnie informacją, że nikt nie przyjechał. Irytacja to mało. Wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić, bo, mówiąc kolokwialnie, wielka firma zwyczajnie mnie olała.
Czwartek
15.30 – Wracam do domu, a tu powtórka z rozrywki – nikt nie dotarł, choć tym razem mama była w domu. Teraz byłem już naprawdę wściekły.
18.00 – Postanowiłem zadzwonić i poskarżyć się operatorowi. „Ochrzaniłem” panią w BOKu (z perspektywy czasu oceniając – Bogu ducha winną), opisałem zaistniałą sytuację, powiedziałem, że czuję się lekceważony i zagroziłem zerwaniem umowy, jeżeli jutro na stole w domu nie zobaczę mojej przesyłki. O dziwo, zadziałało i to natychmiast. Nie spodziewałem się tak szybkiej reakcji. Już 5 minut po odłożeniu słuchawki, zadzwonił do mojej mamy kurier i umówił się z nią na konkretną godzinę w miejscu jej pracy.
Piątek
15.30 – Mama wraca z pracy trzymając w rękach moją przesyłkę.
Smutne podsumowanie
Wszystkie te wydarzenia sprawiły, że kompletnie zawiodłem się na firmie Masterlink. Począwszy od wyznaczania kretyńskich terminów (przecież ludzie pracują!), przez niedotrzymywanie ustaleń, aż po zwyczajne olewanie klienta. Pojedynczy kurier przydzielony jest do jednego miasta (tak przynajmniej poinformowano mnie w biurze). Nie wierzę, aby w Tarnobrzegu tylko w tych godzinach (od 8 do 14) ludzie oczekiwali na paczki. Przypuszczam, że taki kurier siedzi sobie przez większość dnia w biurze kurierskim i napycha swój żołądek pączkami i kawą. Współczuję też tym, którzy kursując z przesyłkami pomiędzy miastami, rzadko bywają w domu, a którym to tacy osobnicy, jak mój kurier, psują reputację.
Po raz kolejny okazało się także, że giganci mają pojedynczego klienta głęboko w d... . Zadziałała dopiero interwencja u operatora. To duży partner i gdyby kurierzy go zawiedli, straciliby wiele.
Na koniec przydałby się jakiś mądry morał. Sęk w tym, że nie za bardzo wiadomo jaki. Szczerze odradzam wam korzystanie z usług Masterlink, choć to podobno najlepsza firma kurierska w Polsce. Zastanawiam się jakim cudem Masterlink zdobył nagrodę Złoty Laur Klienta 2007r. Być może mój przypadek był tylko pojedynczą wpadką?
*Zaistniała sytuacja miała miejsce jeszcze w poprzednim roku szkolnym. Obecnie Masterlink zmienił nazwę na DPD.
Komentarze [10]
2007-09-13 17:17
jesli mam byc szczery kiepski artykul…
2007-09-12 19:06
Dlatego istnieje UPS i DHL – mnie nie zawiodły.
2007-09-11 16:13
blogowy nieblogowy – artykuł życiowy. Never ever masterlink, zapytajcie google co o nich sądzi – zobaczycie setki skarg, zażaleń i opisów podobnych sytuacji. Rybosom i tak miał szczęście, że pierwszego dnia ktoś do niego się pokwapił zadzwonić.
2007-09-10 17:20
pokazałbym ci mojego, ale już go nie mam… a co do opowiadań – nie każdy blog to arena grafomanii – częsc to po prostu pamiętniki. I wtedy notki mają podobne do twojej (jesli nie są prowadzone przez 13-14 latki)...
2007-09-10 16:49
Witamy w Polsce.
2007-09-10 15:48
fajny artykuł i taki..życiowy.szczerze,to wolę czytać takie artykuły,niż wymyślane(często na siłe),w których autor sili się na zawarcie wszystkich mądrości jakie kiedykolwiek przyszły mu do głowy.Tekst mi się spodobał,bo nie dawno przechodziłam coś podobnego;/
Pozdrawiam wszystkich operatorów telefonii komórkowej!!
2007-09-10 15:17
Pokazcie mi bloga, gdzie jest taki tekst. Blogowe to są niektóre opowiadnia.
Nigdy nie czytałes artykułu w czasopismie, w którym zamaskowany reporter sprawdza jak działają rózne firmy? A niby jak zdemaskowano aferę Constaru?
Chyba że chodzi o podział na godziny. Ale takiego czegoś też na blogach nie widziałem.
2007-09-10 13:14
Biedny Rybosomek…
A tak poważnie: fajnie się to czyta:]
2007-09-10 06:28
bardziej blogowego artykulu tu jeszcze nie było !!!
P.S. naprawdę wzruszyły mnie twoje życiowe problemy
- 1