Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Łyżka miodu w beczce dziegciu   

Dodano 2012-04-15, w dziale recenzje - archiwum

Jako wzorowa bizneswoman i urodzona szowmenka, wiedziała, kiedy powrócić do gry. Pompatyczne hymny stworzone przez jej największą obecnie rywalkę – pannę Gagę - dziwnym trafem nie trafiły na szczyty list przebojów. Antidotum na powyższą karykaturę – Adele - również radzi sobie w rankingach coraz słabiej. A inne gwiazdy? Jak szybko i spektakularnie się pojawiają, tak równie szybko zastępowane są lepszymi wersjami. Stara wyjadaczka, Madonna, przez niemalże 30 lat swojej kariery, nauczyła się, jak radzić sobie w podobnych sytuacjach, a jej nowy album to prawdziwy narkotyk…

/pliki/zdjecia/ły1.jpgPo ukazaniu się dwóch niezwykle miernych utworów promujących jej najnowszą płytę, mało kto spodziewał się usłyszeć dzieło, które tak, jak przed laty, zrewolucjonizuje muzyczny rynek i stanie się kolejnym sukcesem Królowej Popu. Premiera krążka zmieniła jednak zdanie większości fanów i ekspertów. Pesymistyczne podejście do nowych wyczynów Magde, które w dużej mierze udzieliło się również i mnie, szybko zastąpiło uzależnienie i miejscami nadmierna aż ekscytacja. Tak dobrych utworów Madonna nie zaserwowała nam już od lat!

Setlistę nowego albumu otwiera pełne energii, stricte dyskotekowe „Girl Gone Wild. To manifest kobiety zdradzonej i opuszczonej, silnej jednak na tyle, by po kolejnej porażce stać się jeszcze bardziej dziką i nieprzewidywalną. Typowy dla Bennasiego mocny, klubowy bit zapewne sprawdzi się na wszelkiego rodzaju tanecznych zabawach, lecz w samochodowych radiach raczej próżno będzie go wyczekiwać. Szczególnie, że nie różni się on wielce od produkcji młodszych koleżanek Madonny, przypominając bardziej ostre łupanki Rihanny czy odrzuty ze słodkich płyt Katy Perry. Dodać należałoby tutaj słów nieco o stworzonym do tego utworu teledysku, który mocno zakorzeniony został w inspiracjach z początków lat dziewięćdziesiątych, upodobniając się do takich dzieł jak ociekające obyczajowym skandalem „Justify My Love”, „Erotica” czy „Vogue”. Mężczyźni w szpilkach, krwawe łzy wokalistki, emanująca seksapilem sylwetka Madonny i Jezus w cierniowej koronie, to wyraźny ukłon w stronę tego, czym Królowa rajcowała popowe audytorium dwie dekady temu. Kolejny utwór – „Gang Bang” stworzony przez Orbita to jeden z najlepszych kawałków na płycie. Romans artystki z nutą dubstepu i agresywny tekst opowiadający mroczną historię morderstwa na własnym kochanku, to doskonały przepis na nutę, która z głowy prędko nie wyjdzie. Po mrocznym i tajemniczym „Gang Bang” Madonna daje nam jednak szansę na odejście od samobójczych zapędów w bodaj najlepszej piosence na płycie – „I’m Addicted”, tworzącej swoiste serce albumu. I chociaż brzmiący niezbyt ciekawie tytuł nie zachęca specjalnie do zagłębienia się w kolejne sekundy utworu, to po jego pierwszym przesłuchaniu pewni jesteśmy, że nie został on tak nazwany bez powodu. Niezwykle energetyczna, wciągająca nuta jest tym, czym charakteryzować mógłby się cały nowy album Królowej. To prawdziwy narkotyk, od którego po każdym przesłuchaniu jesteśmy coraz bardziej uzależnieni. Dwa kolejne utwory to typowe dla Soleveiga pełne energii i spontaniczności siedem minut dobrej zabawy. W „Turn Up The Radio” i „Give Me All Your Luvin’” refleksyjnej Madonny nie znajdziemy nawet przez sekundę. Mająca kondycję zapewne lepszą od większej części dzisiejszej polskiej młodzieży pani M pragnie odwodnić nas do ostatniej kropli potu na tanecznym parkiecie./pliki/zdjecia/ły2.jpg Spokojnymi balladami uszy koić będziemy na starość. Teraz pora na zabawę! Po dwudziestu minutach owego szaleństwa przychodzi jednak moment na odpoczynek. Oto Królowa przedstawia nam utwór, jakiego nie słyszeliśmy już dawno. Gorsze kawałki znajdowały się chyba tylko na „Who’s That Girl”, a ten z pewnością może przyjąć zaszczytny tytuł najgorszej piosenki Madonny od początków drugiego tysiąclecia. Usiądźmy i odwróćmy swą uwagę od klubowego parkietu. Te nieomal cztery minuty to prawdziwa katorga! Następujące po owym potworku ultra słodkie „Superstar” może równać się chyba tylko z jeszcze słodszym „Cherisch” z kultowego „Like A Prayer”. Typowy radiowy bit i prosty tekst to doskonały przepis na singlowy hit lata. Słodkie wywody przerywa jednak nagle zupełnie ich przeciwieństwo - gorzkie i ostre “I Don’t Give A”, w którym Madonna wylewa wszystkie swe urazy, niespełnione ambicje i rozczarowanie spowodowane nieudanym małżeństwem. Pomaga jej w tym Nicki Minaj, przy pomocy której Królowa najpewniej nauczyła się nareszcie rapować. Nie kryjąc podziwu wobec swej starszej koleżanki, młoda gwiazda z przekonaniem stwierdza "There's only one queen and that's Madonna". Czy konieczny jest jeszcze jakiś komentarz? Kawałek swej duszy amerykanka ukazuje natomiast w kolejnej piosence, przywodzącej na myśl czasy „Ray Of Light” i kowbojskie „Amazing”, w której bez ogródek stwierdza „Jestem grzesznicą”. Zdaje się, że owego stanu rzeczy zmieniać nie zamierza, przechodząc bez żadnych oznak żalu i skruchy do „Love Spent”, dając się ponieść magicznej mocy miłości. Tutaj także, dzięki orbitowskiej nucie, wyraźnie słuchać echa albumu z 1998r. przemieszanego z synthpopowymi dźwiękami syntezatorów. Dwa ostatnie utwory standardowej edycji doskonale dają wypocząć nam z kolei od szaleńczej i narkotycznej zabawy na parkiecie. Nagrodzony Złotym Globem „Masterpiece” i przywodzące na myśl celtyckie dźwięki „Falling Free” ukazują subtelniejszą, dojrzalszą stronę Madonny – kobiety silnej i dominującej, uwielbiającej jednak zatracić się niekiedy w nieprzemierzonym przez nikogo świecie uczuć i wspomnień.

Drugi dysk na płycie (w wersji deluxe) prezentuje się równie dobrze. To chyba pierwszy raz, gdy utwory bonusowe Królowej nie brzmią jak przeciętne wersje demonstracyjne. „Beautifull Killer” naprawdę powala, żeby nie rzec – zabija. Lekki powrót do lat osiemdziesiątych, doskonały początek, nieco przypominające delikatne i uwodzące zmysły „Survival” z sesji nagraniowej do „Bedtime Stories”. Czy można pragnąc czegoś więcej? „I Fucked Up”, w którym królowa perfekcjonizmu przypomina, że jest tylko omylnym człowiekiem i „B-Day Song” – pretensjonalnie proste, lecz niezwykle uzależniające dziecko jednego popołudnia. Nagranie końcowe – „Best Friend” przenosi nas natomiast w niezbyt odległe czasy cukierkowego „Hard Candy”, szczególnie „Devil Wouldn’t Recognize You”, lecz w znacznie lepszej, już nie tak koszmarnej aranżacji.

Na pierwszy rzut oka, płyta wydaje się być niezwykle niespójną wariacją na temat tego, co dzisiaj usłyszeć możemy w radiowych rozgłośniach. Zostaje ona taką aż do momentu, kiedy wsłuchując się w kolejne nuty utworów z długograja nie odkrywamy, że spoiwem łączącym je wszystkie jest… sama Madonna. Jako marka sama w sobie i jako artystka, która w czasie trwania swojej nieprzyzwoicie długiej kariery „przebrnęła” przez większość muzycznych zakątków i nareszcie zdecydowała się na swoiste podsumowanie swojej pracy. „Wzór” Madonny przeplata się pomiędzy wszystkimi składowymi jej najnowszego dzieła./pliki/zdjecia/ły 3.jpg Tytuł „MDNA” będący skrótem od jej imienia (niektórzy interpretują go także jako” DNA Madonny” czy nazwę pewnego narkotyku), niezbyt skomplikowana nazwa najnowszej trasy koncertowej, zatytułowana po porostu „Madonna World Tour” i muzyczne odniesienia do niemalże każdej płyty z dyskografii, to doskonałe podsumowanie jej muzycznego dorobku, którym zaskarbiła sobie sympatię milionów słuchaczy.

Z drugiej strony wydaje się jednak, że sama zainteresowana (a może wręcz odwrotnie?) za bardzo pewna stała się kolejnego wielkiego sukcesu. Zaskakująco skromna kampania promocyjna opierająca się głównie na wzmożonej aktywności na portalach społecznościowych i trasie koncertowej (jakże błyskotliwe posunięcie…) w niczym nie przypomina tego, czym popowa diva karmiła nas przy okazji wydania poprzednich albumów. Już teraz odbija się to więc na wynikach sprzedaży, które z wielkim impetem zostały przedstawione opinii publicznej jako największy spadek sprzedaży w grupie płyt debiutujących na szczycie listy Billboard 200. Sytuacja dosyć absurdalna w świecie zalewanym brakiem profesjonalizmu i jakiegokolwiek wyczucia estetyki. Genialna koncepcja, zaskakująco dobra era wizualna, niezwykle przyzwoicie skomponowane ze sobą dźwięki i tragiczna promocja. Czyżby Babci Ciccone razem z kolejnymi zmarszczkami nie ubyło także przypadkiem życiowego doświadczenia i tego, co przez wielu nazywane jest po prostu zdrowym rozsądkiem?

Grafika:

Oceń tekst
Średnia ocena: 4 /44 wszystkich

Komentarze [6]

~Falko
2012-04-21 21:36

Myślę, że ciągłe ocenianie Madonny pod względem tego, jak bardzo i jakimi środkami stara się odmładzać i jaką obecnie tworzy muzykę nie ma już sensu. Nad tym można było rozwodzić się na początku tamtej dekady, kiedy wszystkie jej seksualne frustracje seksualne zostały nagle wyładowane i zastąpione orientalnym spokojem duszy. Dzisiaj, kiedy Żylasta na rolkach już większości nie dziwi, zastanowić przydałoby się nad tym, jak bardzo dogania ją konkurencja i kto tak naprawdę ją tworzy (nie ukrywam, że akurat dla mnie piosenki z ostatniej płyty Gagi kładą na kolana większość ze starczych propozycji, chociaż może wynika to bardziej z mojej ogromnej miłości do stylistyki lat ’80, niż z samego “geniuszu” jej osoby, którego doszukuje się połowa świata. Zresztą “4” Beyoncé też jest równie, a może i jeszcze bardziej genialne…)

Co do samej recenzji – nawet sam autor zauważył, że jest baaardzo długa, dlatego też przygotował jej kilka okrojonych wersji (z których to wybrano i tak tę najkrótszą). Na nieszczęście Madonna wybrała koncept opierający się na niezwykłej różnorodności. Z tego powodu właśnie recenzja zahacza chyba o wszystkie piosenki z płyty, nie dziwię się więc, jeżeli większość nie dobrnęła do jej końca…

Andrew – początkowo trasa koncertowa nazywała się “Madonna World Tour” (ta nazwa widnieje nawet na biletach), dopiero później nagle zmieniono jej nazwę na nieco okrojoną (kolejny genialny zabieg), ale o tym pewnie wiesz ;)

~andrew
2012-04-19 11:44

Dobra recenzja, choc wydaje mi sie za dluga. I’m Addicted to moja perelka, tak jak Beautiful Killer. Madonna pokazala, ze rzadzi, a Gaga i inne Perry musza jeszcze popracowac, zeby tworzyc jej realna konkurencje.

jest jeden maly blad, trasa to “MDNA World Tour”, nie posilkuj sie tylko wikipedia przy pisaniu, bo tam tez sa byki. podoba mi sie, bo czytajac wiem ze orientujesz sie w swiecie Starej.:)

~dwa
2012-04-17 23:19

Nowy lesser słaby, tamten był lepszy bo prostszy i bardziej przejrzysty.

~Luca
2012-04-16 14:13

Jak dla mnie to cały ten artykuł jest beczką dziegciu. Jeden.

~yari
2012-04-15 23:07

Ja pozwolę sobie zacytować fragment tekstu z Porcys.com, które myślę, że są dosyć odpowiednie:
“Madonna jest dla mnie starszą panią. I nie chodzi mi o to, że starsze panie powinny zamknąć się w domu, porzucić body i dziergać na drutach raczej cieplejszą bieliznę. Jej klasyczne płyty i teledyski to nie są przykurzone babcine wspomnienia z młodości, to nadal istotny element popkulturowej referencji, wciąż kształtujący tożsamości muzyczne lub performatywne, nie tylko w sensie sceny. Tylko że dziś Madonna próbuje powiedzieć swoim wnukom na całym świecie, “Wciąż dobra ze mnie dupa”. “

~Jaskier
2012-04-15 22:47

Jeden mój kolega z gim powiedział kiedyś, że ceni amerykańską kulturę, bo “pięćdziesięcioletnia baba skacze w majtkach po scenie” i to jest normalne.

PS Nie mogę się do tego nowego Lessera przyzwyczaić.

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 25artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry