Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Pewnego razu w burdelu   

Dodano 2015-01-29, w dziale opowiadania - archiwum

Od strony ulicy burdel nie wyglądał zachęcająco. Jedna z kobiet, niemal półprzytomna, pełniąca swoją wartę w oknie wystawowym i ubrana jedynie w sznurek między pośladkami, tańczyła właśnie w rytm niesłyszalnej muzyki, wykonując przy tym ruchy pozbawione jakiejkolwiek finezji. Odurzona, zamknięta w małym świecie, którego granicą była cienka szyba, zdawała się właśnie odprawiać swój "taniec śmierci", taniec pełen nieszczerych gestów i obnażeń. Jej ręce, poruszające się jakby w spowolnionym tempie, przypominały ruchy dziecka odganiającego natrętne owady, a opuszczone powieki symbolizowały naiwne poczucie bezpieczeństwa.

/pliki/zdjecia/bur1.jpgWyżej, tuż nad tą jednoosobową galaktyką, widać było stary, złożony z kolorowych neonów napis: NAJZDROWSZE DZIEWCZYNY W MIEŚCIE. TYLKO W "GOMORZE". I owszem, mogę się mylić, ale między tymi dwoma obrazami – napisem i kobietą w szklanym ekosystemie – istniała pewna nieścisłość.

Nie zamierzałem czekać ani chwili dłużej; dogasiłem papierosa i ruszyłem w stronę wejścia. Po drodze, mijając szklany pojemnik i hipotetycznie uwięzionego w nim kota, na wszelki wypadek odwróciłem głowę w przeciwnym kierunku, ponieważ jakieś głębokie przeczucie ostrzegło mnie, że kobieta zza szyby przestała właśnie tańczyć i stoi teraz w bezruchu. Wydawało mi się, że przeszywa mnie tym swoim martwym wzrokiem, który aż nadto wymownie zdaje się mówić: "Stamtąd nie ma powrotu, jestem tego najlepszym przykładem", lecz zabrakło mi odwagi, żeby to sprawdzić. Poza tym ja wcale nie zamierzałem stamtąd wracać. Nacisnąłem wielką, ołowianą klamką i już tylko centymetry dzieliły mnie od progu.

Wewnątrz owej świątyni, owego muzeum historii świata (bowiem prostytucja była świadkiem rozwoju naszej cywilizacji), wszystko, co na pierwszy rzut oka było tu widoczne, zaprzeczało zasadzie pro statuere: nierząd ukryto za wielkimi ścianami. Wielki hol w stylu neorenesansowym, przypominający bardziej luksusowy hotel aniżeli dom publiczny, "portier" ubrany w szykowną czerwoną liberię ze złotymi wstawkami, obrazy Turnera i Whistlera, kopia (kopii) rzeźby Lizypa, lekko zagłuszony Bill Evans sączący się z niewidocznych głośników – czyż był to zwykły burdel, zwykły dom rozpusty? Czy to właśnie było miejsce oddania się, miejsce nierządu i niepełnej miłości?

Podszedłem do wielkiej, podłużnej lady, na której dumnie spoczywał napis: RECEPCJA. Tuż za hebanowym blatem, pełnym dodających mu uroku skaz, stał stosunkowo młody mężczyzna ubrany w czerwony uniform boya hotelowego. Wydawać by się mogło, że jest Hindusem. Jego sylwetka na tle wielkiej ściany ciągnącej się aż po sufit i mieszczącej kilka tysięcy haczyków, na których wisiały klucze, była wychudzona i dziwnie koścista. Gdy skinąłem głową w formie przywitania, on uraczył mnie swoim wschodnim akcentem:
– Witamy w "Gomorze", panie...
– Mark Useless.
– ...panie Useless. Moje imię to Mustafa, jestem tutejszym portierem. W czym mogę panu służyć?
– Szukam kobiety imieniem Maria Magdalena. Ponoć mogę ją tutaj znaleźć.

Po tych słowach mój hinduski przyjaciel kompletnie zmienił ton swoich służalczych zdań, przechodząc w coś na pozór niewolnika żyjącego na granicy śmierci i zachcianek swojego pana. – Ach, panna Maria Magdalena... – rzekł. – Oczywiście, oczywiście, już się robi. – Mustafa spojrzał na ścianę kluczy i ujrzał tam prawdopodobnie pusty haczyk. – Przepraszam najmocniej, ale panna Maria jest w tym momencie... "zajęta". Lecz bez obaw – zerknął na zegar – to kwestia zaledwie paru sekund. Zechce pan udać się do naszej poczekalni?
– Proszę prowadzić.

/pliki/zdjecia/bur2_0.jpgOkazało się, że poczekalnia to równie wielkie i równie szykowne pomieszczenie, znajdujące się w sąsiedztwie holu. Ściany wyłożone czerwonym suknem, wyrafinowana sztukateria, ogromny i niezrozumiały przepych. Nie będzie więc przesadą, jeżeli powiem, że w miejscu takim jak to powinny raczej mieszkać wytworne damy, kobiety o pełnych osobowościach, a nie jawnogrzesznice i ladacznice, których sama już obecność budziła we mnie pewną odrazę. Choć, z drugiej strony, może tak właśnie był. Może te ogromne niegdyś różnice dawno już rozmyły się niczym ślady stóp na piaszczystej plaży. Czy było to spowodowane upadkiem dawnych ideałów ludzkiej reprodukcji, zwykłego pieprzenia się? Tego nie wiem. Jeżeli Freud nie zrozumiał kobiet przez trzydzieści lat badań, to i ja nie zrozumiem ich w ciągu jednego wieczoru.

– Proszę się rozgościć – powiedział mój przewodnik, gestem ręki wskazując mi wytworne fotele w stylu ludwikowskim, ustawione w przypadkowych miejscach i pod przypadkowym kątem w stosunku do siebie. Obok każdego z nich znajdowała się mała biblioteczka z książkami oraz barek.

Usiadłem na pierwszym lepszym miejscu i tym samym odprawiłem Mustafę do swoich obowiązków. Kiedy odszedł, kątem oka spostrzegłem, że w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jeden "zagubiony" mężczyzna; siedział popalając cygaro na drugim końcu sali i całkowicie wsiąknięty przez trzymaną w jednej ręce książkę, co jakiś czas uśmiechał się pod nosem. Wyglądem przypominał Winstona Churchilla: spasiony, o dumnym spojrzeniu i majestacie, ubrany w garnitur i kapelusz. Nagle, jakby wyczuwając mój wzrok, oderwał się od lektury i zwrócił głowę w moim kierunku.
– Proszę pana – powiedział z uśmiechem – zapraszam do mnie. Razem będzie nam raźniej.

Cóż miałem lepszego dla zabicia czasu? Podszedłem do tego wielkiego niegdyś wodza, uścisnąłem jego lekko spoconą dłoń, po czym zająłem jeden ze stojących w pobliżu foteli. Cały ten spektakl sztucznych uśmiechów i pełnych nadgorliwej ciekawości spojrzeń nie zakończył się jednak poznaniem imienia i nazwiska tego mężczyzny, lecz jedynie wzajemnym zrozumieniem obecnej sytuacji (otóż na bliższą znajomość nie pozwalała oczywiście świadomość miejsca, w jakim obaj się znaleźliśmy).
– Mogę wiedzieć, co takiego pan czyta? – zapytałem.
– Ach, oczywiście. – Winston pospiesznie podniósł książkę, którą przed chwilą odłożył na barek; zrobił to tak, jakby zupełnie o niej zapomniał. – To "Lolita" Nabokova. Świetna lektura. Erudycja, styl, poczucie sarkazmu i ironii, nawiązania do kultury czy problemów społecznych... i, co najważniejsze, kontrowersyjny temat. Słowem, uczta dla czytelnika. Czytał pan?
– Nie. Ale teraz na pewno przeczytam. – Schyliłem się do barku po butelkę ginu i tonik. – Napije się pan?
– Z chęcią.

Po paru łykach tego wspaniałego trunku i jakże ciekawej rozmowie o wystroju wnętrz, przeszliśmy (nie pamiętam już jak) do tematu moralności miejsc takich jak to, w którym się właśnie znaleźliśmy, abstrahując oczywiście od naszych doczesnych przeżyć i doświadczeń.

/pliki/zdjecia/bur3.jpg– Wie pan – ciągnął Winston – pewien trzynastowieczny myśliciel, później nawet święty Kościoła katolickiego, Tomasz z Akwinu, był zdania, że prostytucja jako taka jest społecznie niezbędna i że odgrywa ona rolę "toalety w domostwie"; śmierdzi, ale bez niej śmierdziałby również cały dom.

Było też parę innych, równie ciekawych tematów, ale z uwagi na zbytnie ich przeintelektualizowanie, pozwolę sobie je pominąć.

Wreszcie, po czasie znacznie przekraczającym umówione "kilkanaście sekund", swym wyuczonym krokiem do sali wszedł Mustafa. Głośnym szeptem zawołał:
– Panie Useless, proszę za mną.
– A ja? – oburzył się człowiek, którego już permanentnie skojarzyłem z angielskim premierem.
– Najmocniej przepraszam, sir Trinkievitz, ale to potrwa jeszcze kilkanaście sekund. Obiecuję.

"Sir" nic nie odpowiedział, burknął tylko coś pod nosem, a ja, żegnając się i życząc mu miłego dnia, udałem się za młodzieńcem w czerwonej liberii. Nie wiedziałem wtedy, że raz jeszcze spotkam tego mężczyznę, którego ślepia podczas lektury kompletnie nieznanej mi książki zapalały się niczym reflektory ogromnej latarni.

***

Szedłem tuż za portierem domu publicznego "Gomora", przechodząc po raz kolejny przez wytworny, neorenesansowy hol, aż do złocistej, można by rzec zabytkowej, windy. Kiedy znaleźliśmy się wewnątrz, Mustafa zasunął siatkowe drzwi, a następnie wcisnął jeden z miniaturowych guzików, na którym widniała rzymska liczba "VIII". Winda ruszyła. Tyle tylko, że miast jechać w górę, ku niebu, my zbliżaliśmy się raczej ku nieodgadnionemu piekłu, spadaliśmy coraz to głębiej i głębiej, po sam kres... Mustafa, zauważywszy zapewne moje zdziwienie, uśmiechnął się nieco ironicznie i z wielkim trudem powstrzymywał od głośnego rechotu; zrobił to niczym człowiek, który nagle stał się cesarzem i od którego woli zależy teraz los wielu istnień. Wkrótce winda stanęła.
– To tutaj, proszę pana – powiedział hinduski windziarz, po czym dodał: – Na korytarzu proszę trzymać się blisko mnie. Łatwo się tu zgubić.
I rzeczywiście, korytarze burdelu, wyłożone od podłogi aż po sufit marmurem, były niczym labirynt, w którym niegdyś zamknięto Minotaura, syna Pazyfae i byka kreteńskiego. Kiedy tak podążałem za Mustafą, w głębi duszy rozmyślałem, jak smutny i upokarzający los spotkał tego pół człowieka, pół byka: jego matka, za sprawą klątwy, zakochała się w byku, który wypłynął z wody, a żeby tego było mało, ukryła się w drewnianej krowie i... pomogła swemu gorejącemu pożądaniu./pliki/zdjecia/bur4.jpg Inną sprawą jest, że z owego pożądania zrodziły się później niedopowiedzenia, wielkie blizny, zrodziło się nieszczęście i rozpacz, które zamknięto w jednym ciele i ukryto w labiryncie. Bo wyobraź sobie, drogi czytelniku, że żyjąc w wielkim labiryncie – symbolu powrotu do łona matki, symbolu śmierci i odrodzenia – gnijesz tak naprawdę gdzieś pośrodku nicości, pośrodku dawnej miłości, a na końcu i tak zabija cię "wielki bohater", Tezeusz. Nic miłego.
Dotarliśmy na miejsce, drzwi z numerem 103.
– Oto pański pokój. Życzy sobie pan czegoś specjalnego?
– Nie, dziękuję. – Wręczyłem Mustafie napiwek i nacisnąłem klamkę, póki co nie otwierając jeszcze drzwi. Stałem tak chwilę w kompletnym bezruchu, ze wzrokiem utkwionym w podłogę, a kiedy zdobyłem się na odwagę, by przekroczyć kolejny próg mojego życia, kątem oka spostrzegłem, że hinduski portier spogląda właśnie na zegarek i zapisuje coś w notatniku. Wszedłem do środka i po cichu zasunąłem rygiel.

Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był owalny kształt pokoju i jego niski sufit, dopiero chwilę później wielkie łoże z baldachimem i biały, niezwykle miękki dywan. Wędrując wzrokiem po fioletowych ścianach, którym uroku dodawało delikatne światło małego żyrandola, ujrzałem jeszcze niewielkie zadrapania o nieznanym mi pochodzeniu. Nic poza tym. "Czy ona też tu jest? – zapytałem się w duchu. – Czy jest tutaj i czeka na mnie?" Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Moje oczy, sunące jakby w spowolnionym tempie, w końcu tam dotarły. Biała toaletka, tym razem w stylu prowansalskim, a przed nią... ona. Mój anioł. Moja idea. Moja mała czułość, która wykrystalizowała w wielkie pożądanie. Siedziała, odwrócona plecami, a jej piękna twarz odbijała się w wielkim lustrze. Tuż za nią, pokrywając oparcie krzesła, niczym wodospad spływały jej czarne, kręcone włosy, które od naszego pierwszego spotkania nosiła spięte i które rozpuszczała jedynie wtedy, gdy leżeliśmy na trawie, późną nocą, z dala od świata i jego chorób, które powoli ją niszczyły.

Stałem w osłupieniu i wpatrywałem się w jej odbicie, a ona ani na moment nie zaszczyciła mnie swym wzrokiem.
– Mario Magdaleno... – wyszeptałem wreszcie. – Mario...
– Jesteś ogrodnikiem? – zapytała, wciąż na mnie nie patrząc, ale czując moją obecność.
– Nie, Mario. I nie jestem też Jezusem.
– Więc, co tutaj robisz?

Dopiero teraz spojrzała na mnie poprzez odbicie w lustrze tymi swoimi wielki oczyma, głębokimi niczym Rów Mariański. Poczułem, że jej źrenice zagłębiają się w mojej duszy, wgryzają do samego dna i wykradają stamtąd resztki racjonalnego myślenia. Kompletnie zgłupiałem; zupełnie jak wtedy, gdy ujrzałem ją po raz pierwszy.
– Kim więc jesteś? – zapytała, odwróciwszy głowę, pełna łez w oczach.
– Tezeuszem, moja droga. Tezeuszem...

/pliki/zdjecia/bur5.jpgZwinnym ruchem wyciągnąłem pistolet, którego zimna stal mierziła mnie w plecy przez ostatnią godzinę i wycelowałem w jej równie zimne serce. Przez głowę przelatywały mi teraz obrazy mojej przeszłości (NASZEJ przeszłości) i wraz z upływającym czasem coraz trudniej było mi pociągnąć za spust, by uśmiercić te same wspomnienia, które niegdyś zagnieździły się w mojej duszy i które doszczętnie ją wyjadły – wspomnienia wielkiej miłości. Aż nagle... spust stał się nieco mniej naciągnięty.

Rozległ się huk. Zapanowała cisza. Czas przyspieszył. Do pokoju wpadło kilku mężczyzn. Wlekli mnie przez korytarz. Ciemność. Strome schody. Worek na głowie. Sen. Ból.

***

"Patrz, chyba się budzi"
"Ej, kolego, pobudka!"
"Zawołaj lepiej szefa, na pewno będzie chciał z nim pogadać"
"Czemu to zawsze ja mam latać po tych idiotycznych labiryntach?"

Dwie postacie: jedna właśnie odchodzi, a druga wpatruje się we mnie z przeszywającym uśmiechem na twarzy; wokół niepodzielnie panująca ciemność. Siedzę przywiązany do krzesła, pełen bólu i otępienia, pełen wyrzutów spowodowanych... właśnie, czym? Nagle pojawia się światło – oślepiający blask lampy, na której tle maluje się teraz kontur trzeciej postaci, nieco niższej i grubszej.

– Wiesz, mój drogi – rozległ się niski i chrypiący głos (prawdopodobnie tej trzeciej postaci) – ci wszyscy naiwni ludzie sądzą, że w takich miejscach, potocznie zwanych burdelami, to mężczyźni potrzebują kobiet, żeby je wykorzystać, żeby się nimi zabawić. I wiesz co? Mylą się, bo jest zupełnie na odwrót. To właśnie te "upadłe" kobiety łakną Bogu ducha winnych mężczyzn, nie tylko ze względu na ich pieniądze czy chociażby prezenty. One karmią się męskim upodleniem.

Powoli odzyskiwałem świadomość. Kiedy moje źrenice przystosowywały się do otaczającej je rzeczywistości, z początku ujrzały tylko zarys wielkiego pomieszczenia, pozbawionego jakiegokolwiek majestatu i przepychu. Echo roznosiło się tu na dobre kilkaset metrów, stąd mogłem wnioskować, że nie jest to bynajmniej schowek na miotły. Po następnych parunastu sekundach mogłem wystawić już kolejne wnioski: znajdowałem się w jakiejś ogromnej hali, prawdopodobnie głęboko pod ziemią. Lecz to, co ujrzałem po chwili, przerosło moje najśmielsze hipotezy...

/pliki/zdjecia/bur6.jpgSetki, jeżeli nie tysiące klatek, podobne do tych, w których trzyma się goryle. A w środku nich ludzie, sami mężczyźni. W każdej po jednym.
– Ale ty jesteś nieco inny niż oni – ponownie rozległ się ten niski głos, ale dopiero teraz mogłem zobaczyć jego źródło. Był to mężczyzna ubrany w wykwintny smoking, z włosami zaczesanymi do tyłu i o niezwykle bujnej brodzie. – Weźmy chociażby tego mężczyznę – wskazał na pierwszą klatkę z brzegu i na znajdującego się w niej człowieka. – Sir Trinkievitz. Jak mniemam, z pewnością się panowie poznaliście. Lecz on, w przeciwieństwie do pana, panie Useless, przybył tu z potrzeby swego "zwierzęcego" pożądania, pożądania nad wyraz... obleśnego, jeżeli wie pan, o czym mówię. Co więcej, oni wszyscy przybyli tu, by zaspokoić swe żądze... – Przerwał, zamyśliwszy się. – Ale nie pan. Pan chciał tę żądzę zabić. To szlachetne, ale nikt pana za to nie wynagrodzi. Pańska żądza już zbyt wiele namieszała.
– Ja... – starałem się coś powiedzieć, cokolwiek, ale moja szczęka była opuchnięta i z trudem mogłem otworzyć usta.
– Tak, ty – ciągnął dalej mężczyzna. – Zgnijesz jak ci wszyscy parszywcy, w klatce, jak zwierzę. Tutaj nikt nie będzie cię szukał, albowiem na górze – wskazał palcem na sufit – człowiek w swej lubieżnej naturze gubi się w tym labiryncie, zapomina o wszystkim. O tobie też zapomną, przykro mi. Takie są zasady.

Kiedy w ogromnej sali ucichło echo ostatnich słów, dwóch osiłków podeszło do mnie, jeden odwiązał sznury, drugi wpatrywał się w moje ręce, a następnie, wyginając mi barki z obu stron, poprowadzili mnie w stronę pustej klatki. Nie miałem siły się szarpać, patrzyłem więc, pełen otępienia, jak mężczyzna w smokingu wdrapuje się po stromych schodach i jak w drzwiach na samej górze pojawia się... Maria Magdalena. Ujrzawszy mnie, chciała coś powiedzieć, lecz pełne sygnetów palce mężczyzny ją uciszyły. "Czyżbym chybił? – pomyślałem. – Czyżbym nie dobił cierpiącego anioła?". Nagle, w impulsywnym uniesieniu, mój anioł wyrwał się z uścisku i krzyknął w moim kierunku:
– Chciałeś dobrze, to prawda, ale zapomniałeś o jednym: dawnej miłości nie można ot tak zabić. To nierealne.
I odeszła. Odeszła wraz z Wielkim Sędzią, a ja dokończyłem swój nędzny żywot, konając w klatce wypełnionej sianem.

Grafika:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 4.7
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 4.7 /37 wszystkich

Komentarze [4]

~@felico
2015-02-19 20:42

Zamknąć serca,otworzyć burdele.

~Jacek_21
2015-02-08 01:40

Podoba mi się Twój styl, kolego. Do ostatniego zdania mogłeś się trochę bardziej przyłożyć, ale całość przyjemnie się czyta, chociaż kwestia o gubieniu się w labiryncie żądz… no tak jakoś mało przystaje do postępowania głównego bohatera. Chociaż w sumie to w labiryncie pewnie można zgubić się na różne sposoby.

Większość dziewcząt w Twoim wieku jest przeważnie na etapie pewnej przemiany; przestają lecieć na DJ-ów, czy jakichś tam obdartusów z gitarą, a zaczynają im się podobać energiczni, wysportowani faceci. Za parę lat tacy też im się znudzą i najbardziej pożądanym towarem na tej giełdzie kobiecych pragnień będzie gość, który zapewni im bezpieczeństwo. A po trzydziestce to już byle jaki jako taki.
Jak sam zauważyłeś, nie ma w tym systemie miejsca dla uzdolnionych pisarzy (czytanie książek to w naszym kraju wystarczający powód do wstydu, a pisanie to już w ogóle!). Jeśli więc nie zajmujesz się muzyką, nie masz właściwej krzepy (po fizjonomii wnioskuję, żeś Pan raczej leptosomik niż atleta) i nie znajdziesz sobie dochodowego zajęcia, to o dziewczętach możesz zapomnieć.
Może więc porzuć literaturę, kup worek sterydów i rusz na siłownię? Tribalowy tatuaż dodaje podobno 5 cm do obwodu bicepca – przemyśl to.
Jeśli tak nie zrobisz i uda Ci się nie popaść w kompleksy, to pozostaniesz pewnie “zwykłym” inteligentnym i obdarzonym poczuciem humoru facetem, któremu udaje się zdobyć dziewczyny “na trzy nie”; niezależne, niepospolite, niedostępne dla większości.
DJ i mięśniak szybko się nudzą, bo poza tym mają niewiele do zaoferowania. Poczucie bezpieczeństwa dla takich niezależnych dam jest sprawą drugorzędną, za to intelektem można kobietę czarować przez wiele, wiele lat.
Powodzenia!
P.S.
Chyba że nie jesteś fanem kobiet – wtedy powyższy wykład byłby pozbawiony sensu i w ogóle nie powinien się tu znaleźć :-)

~felico
2015-01-31 18:57

http://img.sadistic.pl/pics/9d4e7c94ad30.jpg

~xyy
2015-01-30 16:20

Inspiracja “Grand Budapest Hotel”

  • 1

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 25artemis
Hush 10hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry