Szkolna Gazeta Internetowa Liceum Ogolnoksztalcacego im. Mikolaja Kopernika w Tarnobrzegu

Special Ops – cz. 2   

Dodano 2013-12-11, w dziale opowiadania - archiwum

30 październik 2030r. godz. 20.14
Zgrzyt kamieni dobiegający spod kół samochodu wyrwał mnie ze snu. Wjeżdżaliśmy właśnie w polną drogę prowadzącą przez las. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to ta droga, na której ma stać furgonetka. Poczułem lekki ucisk w brzuchu. Strach. Zawsze odczuwam go przed wykonaniem zadania. Tylko dlaczego? Bo mogę zginąć? Bo coś może się nie udać? Tego nie wiem. Wiem tylko, że muszę być w pełni skupiony, że każdy błąd może przynieść śmierć.

/pliki/zdjecia/so1_0.jpgZawsze trzeba o tym pamiętać. No cóż, taka jest wojna. W pełni rozbudzony wstałem i złożyłem kozetkę. Włączyłem lampkę i otworzyłem pancerną szafkę z bronią. Ładna kolekcja. Pistolety maszynowe, zwykłe, wyborówka Łobuza, sterta amunicji. Aż miło popatrzeć. Wziąłem do ręki mojego Vectora i przeładowałem go na sucho. Uśmiechnąłem się. Od zawsze lubiłem ten dźwięk.

- Już nie śpisz? – zapytał dowódca – To dobrze. Na miejscu będziemy za jakieś 10 min. Przygotuj P - dziewięćdziesiątki i ładunki wybuchowe…
- Że co proszę? Co niby planujesz wysadzać? – oburzył się Woźniak.
- Bramę i wyłom w murze, przez który wejdziemy do środka. Innej drogi nie ma.
- A nie miała to być akcja taka jak zawsze, po cichu? – zapytałem.
- Sam powiedziałeś, że mamy godzinę do przybycia wsparcia. Wyrobimy się w pół godziny.
- Czyli ostatecznie jak pan sobie to wyobraża? – zapytał Łabuda.
- O szczegółach dowiecie się na miejscu.

Świetnie. Fajerwerki. Nikt tu ich nie lubi. Ale w sumie major mówi prawdę. Innego sposobu nie ma. Zastanawia mnie tylko to, jak duże one będą. Na oko mur ma jakieś 20cm grubości i jest pewnie z żelbetu. Potrzebne będzie duże bum, by go rozwalić. Najwyżej zabierzemy wszystko, co mamy. Sięgnąłem do szafki ze znacznie grubszej stali. Otworzyłem ją z głośnym chrzęstem zamka. W środku, na trzech pólkach ułożone były owinięte w oliwkowozieloną folię kostki, mniejsze i większe. Oglądając każdą z nich sporządziłem sobie w głowie spis tego, co mamy. Jest tego trochę: 30 paczek po 200g C4 i 12 po 500g HTA. Wyciągnąłem te drugie. Na każdej pisało „Crushing” i oczywiście „Made in USA”. „God bless the USA” - pomyślałem. Rozdzieliłem paczki po równo i włożyłem do plecaków mojego, majora i Maćka. Spakowałem też po dwa zapalniki. Odłożyłem plecaki na bok i zająłem się bronią - czterema pistoletami Five-seven i czterema P90. Sprawdzić czy wszystko działa, przeładować, uzupełnić magazynek. I tak osiem razy. Trochę monotonna robota, ale ją lubię. Zajęty pracą nie zauważyłem, kiedy auto się zatrzymało. Dopiero gdy Maciek otworzył drzwi, uświadomiłem sobie, że jesteśmy na miejscu. Po chwili w samochodzie nie było nikogo poza mną. Pewnie wszyscy się teraz przeciągają. Tylko ci, którzy są w ładowni, mają luksus rozprostowania nóg. Nagle drzwi do ładowni otworzył dowódca i zdjął blachę oddzielającą kabinę od ładowni.

- Co pan major robi?
- Zaczniemy dopiero około północy. Mamy niecałe cztery godziny do rozpoczęcia zadania. Teraz przygotujemy się i odpoczniemy. Nie wszyscy mogli sobie pozwolić na spanie.

Zamilkłem. Przebierając się w mundur zastanawiałem się nad słowami dowódcy. Wydawało mi się, że nie zasłużyłem na odpoczynek. Ale w sumie, co niby miałem robić? Maciek na pewno drzemał, major po zakończeniu planowania pewnie też. Woźniak najdłużej z nas jest na nogach. Prowadził samochód od 12 godzin non stop.

Dobrą chwilę zajęło nam kompletowanie kamizelek i plecaków. Około godziny dziewiątej położyliśmy się. Nie wiem czy ktokolwiek oprócz Woźniaka spał. Leżałem na kozetce, wpatrzony w opartą o warsztat broń. Wspominałem stare dzieje. Przypomniały mi się czasy ASG, liceum, studia. Nagle uświadomiłem sobie, że zwyczajnie się boję i to po raz pierwszy od dawna aż tak bardzo. Starałem się odrzucić od siebie te myśli, usnąć, ale nie mogłem nic zrobić. Czas dłużył się niemiłosiernie, aż w końcu wybiła upragniona północ. Bez słowa każdy z nas zabrał swoje rzeczy. Po wyjściu z furgonetki major rozłożył mapy na masce i zaczął przedstawiać plan działania:

- Zasadniczo wygląda to tak: Łobuz znajduje sobie gniazdko na drzewie, tak, by mógł objąć ostrzałem jak największy obszar. Ja, Shogun i Łabuda podchodzimy na skraj lasu. Na komendę zaczynasz czyścić tych, co są na posterunkach. Wtedy podchodzimy do muru i zakładamy ładunki o tutaj – wskazał na fragment muru od strony lasu - Maciek w tym czasie idzie zaminować bramę. Po podpięciu zapalników schodzimy się na rogu i wysadzamy co trzeba. /pliki/zdjecia/so2_0.jpgWchodzimy przez otwór i czyścimy wszystkich, którzy nawiną się na celownik. Wchodzimy do dwóch kontenerów jednocześnie, po jednej osobie na każdy. Ten, który wejdzie do strefy na końcu, chowa się za rogiem domu i strzela przez plac. Obchodzimy go dookoła, przeciwnie do ruchu wskazówek i wchodzimy do budynku. To jest najtrudniejsza część. Z planów wynika, że nie jest to skomplikowany budynek. Ot, zwykły dom jednorodzinny. Tyle że nie mamy praktycznie żadnych informacji, co siedzi w środku. Wejdziemy tym wejściem od południa. Z planów wynika, że pokoje nie są połączone. Po dwóch będziemy czyścić każdy z nich. Jeden z nas będzie pilnował korytarza. Następnie przejście do kolejnego pokoju. I tak w kółko, parter i piętro. Później wyjście balkonem na zewnątrz. Zejście na linach i wycofanie się ze strefy. Dalej to już spacerek do auta.
- Ile osób może być w środku?
- Nie wiem. Może 20, może 50, a może być tam nawet pusto.
- Czyli praktycznie idziemy w ciemno? – zapytał Woźniak.
- Wyjdziesz wcześniej, by mieć czas na zamelinowanie się w takim miejscu, by obserwować cały teren. Oprócz wsparcia ogniowego masz nam mówić, co się dzieje na obejściu.
- Rozumiem.
- Jeszcze jakieś pytania?

Majorowi odpowiedziała cisza.

- No to do roboty.

Czekało nas jakieś 10 km marszu przez las. Łobuz zniknął w momencie, kiedy skończyła się odprawa. Szliśmy w ciszy, z bronią gotową do strzału, analizując każdy szmer. Gdy byliśmy około 500 metrów od celu, usłyszeliśmy w słuchawkach głos:

- mają NVG, uważać.

„Odezwał się nasz anioł stróż” - pomyślałem. Dowódca nakazał rozdzielenie się. Byliśmy w odległości ok. 40m od siebie. Pomalutku czołgaliśmy się, czekając na kolejny sygnał od Woźniaka. Byliśmy już niemal na granicy lasu, kiedy Łobuz odezwał się po raz drugi:

- Jeden cel na każdym posterunku. Brak platformy. 7 kontenerów. Jeden kontener – 6 osób. Zmiana warty dwie minuty temu. Brak świateł poza kontenerami. Przed domem plac do ćwiczeń. Czyścić?

Ostatnie słowo wywołało u mnie niepokój. Nie ma co owijać w bawełnę – czterech ludzi kontra co najmniej czterdziestu dwóch. Najtrudniejsza akcja z możliwych. Boże, chroń mnie…

- Czyścić.

Usłyszałem cichy wystrzał z wytłumionej broni i niemal w tym samym momencie tępy dźwięk uderzającego o ziemię ciała. Po chwili drugi strzał.

- Od lasu czysto – zameldował Łobuz. Kiedy podchodziliśmy do muru słychać było za nim nerwowe poruszenie.

Razem z majorem zajęliśmy się minowaniem ściany, a Maciek poszedł rozwalić bramę. Naklejenie ładunków na ścianę nie trwało długo. Połączenie ich kablami było jeszcze szybsze. Po podpięciu zapalnika schowaliśmy się za winkiel. Łabuda już tam na nas czekał.

- Status
- Brak celów na posterunkach, wszyscy w kryjówkach. 3 trupy.
- Na trzy wysadzamy… Raz… Dwa…

/pliki/zdjecia/so3_0.jpg- Brama się otwiera! – krzyknął Maciek naciskając na detonator. W tym samym momencie ładunki zdetonował major. Kawałki gruzu ozdobiły okolicę. Brama wypadła z prowadnic z głośnym hukiem, chyba nawet głośniejszym od wybuchu. Zza muru słychać było syrenę alarmową. Ruszyliśmy biegiem do otworu. Ładunki stworzyły nam doskonałe przejście. Przechodząc przez nie otworzyliśmy ogień. Przebiegłem do jednego z kontenerów. W środku były dwie osoby. 5 pocisków wystarczyło, by wysłać ich na drugi świat. W ostatniej chwili wyszedłem z niego i schowałem się za róg – ktoś oddał serię przez ścianę. Skierowałem się do kontenera obok. Wychodził z niego Maciek, kierując się w stronę trzeciego. Kątem oka zobaczyłem osobę przechodzącą między wiatami. Kamizelka kuloodporna nie uratowała go od śmierci. To był chyba ten, który do mnie strzelał. Zacząłem biec do czwartego kontenera. Wychodzili już z niego uzbrojeni terroryści. Ich przyzwyczajenia okazały się dla nich zgubą – odwracali się do mnie plecami, mając zamiar iść w stronę placu. Bez mrugnięcia okiem strzelałem w nich aż do opróżnienia magazynka. W kontenerze zostało dwóch. Czekali na mnie. Przeładowałem broń. Po cichu podszedłem do wejścia i rzuciłem do środka granat ustawiony na dwie sekundy. Wraz z odłamkami przez ściany i drzwi wyleciały krople krwi. Chyba wybuchł mu w ręce. Nagle zorientowałem się, że jesteśmy w patowej sytuacji – możemy prowadzić ogień tylko zza rogów kontenerów. Po za tym wszyscy pochowali się w obawie przed dostaniem kulki od snajpera.
- Wchodzimy do budynku! – usłyszałem w słuchawce. Strzelanina ucichła. Wszyscy czekali na ruch z naszej strony. Niezauważalnie przeszedłem do szturmujących już budynek. Zdążyli sprawdzić dwa pokoje – przez otwarte drzwi widać było ogromną ilość broni. Spotkaliśmy się, gdy wychodzili z trzeciego. W kolumnie szturmowej poszliśmy na piętro. Gdy byliśmy już na górze z pokoju wysunęła się czyjaś głowa. Oddałem serię. Nie widziałem, czy trafiłem. Poszliśmy tam od razu, by to sprawdzić. Na podłodze leżał trup. Podszedłem do ciała i odwróciłem je na plecy.
- Misja zakończona, cel zlikwidowany – podał przez słuchawkę dowódca.
- Czekaj, czekaj. Nie podoba mi się to. Chcę się upewnić.
- Facet jest trupem, to na pewno ten, którego szukamy. Spieprzajmy stąd, póki się da – nalegał Maciek.
- Dajcie mi jeszcze chwilę.

Przyjrzałem się jego twarzy i porównałem ze zdjęciem. Gość wyglądał niemal identycznie jak cel. Jedyną różnicą był odcień oczu.

- Ja p……., on ma soczewki. TO NIE JEST TEN GOŚĆ!
- Uciekajcie, mają WKM-a! – krzyczał przez słuchawkę Woźniak – będą strzelać w…

W pokoju zaroiło się od pocisków. Położyłem się obok ciała i modliłem. Po kilku sekundach ostrzał ustał. Leżałem jeszcze chwilę w bezruchu. Odwróciłem głowę w stronę drzwi. Zobaczyłem zakrwawione ciało majora. Cały był poprzebijany pociskami. Leżał oparty o ścianę. Wstałem. Obok drzwi leżał Maciek. Miał rozerwany brzuch i klatkę piersiową. Żył jeszcze, gdy podszedłem do niego.

- Requiescant in pace – powiedziałem. Uśmiechnął się, po czym jego głowa osunęła się na podłogę. Zamknąłem jego oczy. Nagle coś mnie tknęło. Wziąłem z jego kabury pistolet. Wyciągnąłem też swój. Odbezpieczyłem i zacząłem iść po schodach w dół. W drzwiach na zewnątrz stali już terroryści. Zacząłem do nich strzelać. Jakaś siła prowadziła moje ręce. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Nic nie czułem, nic nie słyszałem, tylko strzelałem. Wyszedłem z budynku ze spokojem. Wycelowałem w grupkę biegnącą zobaczyć co się dzieje. Muszka pomału przesuwała się po kolejnych osobach. Byłem jak w transie. Kiedy skończyły mi się magazynki, podniosłem jakiegoś Kałacha. Pożoga trwała nadal. Ludzie kładli się przede mną jak zboże przed żniwiarzem. Wyszedłem na plac. Terroryści uciekali w popłochu przez wyrwę w murze. Co jakiś czas, któryś z nich przewracał się rażony pociskiem Woźniaka. W słuchawce usłyszałem jego głos:

/pliki/zdjecia/so4.jpg- Słyszysz mnie, halo? Odpowiedz mi!

Zaczęło do mnie docierać, co się stało. Wracała mi władza nad zmysłami. W powietrzu czuć było słodki zapach krwi pomieszany z kwaśnym dymem spalonego prochu. Wszędzie było cicho. Czułem coś mokrego pod kamizelką, z prawej strony. Ścięło mnie z nóg. Ukląkłem. Trwałem w takiej pozycji bez ruchu przez dobre kilka minut. Podszedł do mnie Woźniak.

- Pomoc już jedzie. Widzisz to ciało? – zapytał wskazując na jakiegoś gościa leżącego w przejściu między kontenerami – to był ON. Co się stało z resztą druż…
- Gra skończona – wyszeptałem, po czym nastała ciemność.

5 listopada 2030r. godz. 13.42

Zaczynał prószyć pierwszy śnieg. Wyjątkowo wcześnie w tym roku. Duża grupa ludzi zebrała się na cmentarzu. Niektórzy z nich byli ubrani w galowe mundury. Pochód z dwoma trumnami pomału szedł przez cmentarz. Tuż za nim szedł okryty płaszczem mężczyzna, podtrzymywany przez młodego żołnierza. Zatrzymali się nad wykopanymi obok siebie grobami. Ksiądz szybko dokończył pochówek, po czym tłum rozszedł się w swoje strony. Na cmentarzu zostało tylko kilka osób. Trwali w milczeniu. Grabarze uwijali się przy pracy, nie zwracając uwagi na żałobników. Na dwóch tabliczkach wisiały biało-srebrne krzyże na błękitno-czerwonych wstążkach. Mężczyzna w płaszczu, który stał nad tymi grobami, wyciągnął z kieszeni identyczny. Westchnął ciężko.

- To tylko kawałek głupiej blachy – powiedział. – Nie jest wart tego, co straciłem…

KONIEC

Galeria:

Oceń tekst
  • Średnia ocen 4.2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
Średnia ocena: 4.2 /19 wszystkich

Komentarze [0]

Jeszcze nikt nie skomentował. Chcesz być pierwszy?

Dodaj komentarz

Możesz używać składni Textile Lite

Aby wysłać formularz, kliknij na słonia (zabezpieczenie przeciw botom)

Najaktywniejsi dziennikarze

Luna 100luna
Komso 31komso
Artemis 25artemis
Hush 11hush

Publikujemy także w:

Liczba osób aktualnie czytających Lessera

Znalazłeś błąd? - poinformuj nas o tym!
Copyright © Webmastering LO Tarnobrzeg 2018
Do góry