Umarł wódz, niech żyje wódz! - część 3
- Nazywam się Tacjan Kinug. Przepuśćcie mnie! Chcę się widzieć z ojcem - starał się przy tym przybrać możliwie najdostojniejszy ton. Najwyraźniej mu się to udało, ponieważ pięć minut później stał już przed obliczem swego ojca.
- No proszę... po tylu latach... - rzekł kosmita siedzący na wielkim tronie. – Co cię do mnie sprowadza?
- Zawsze chciałem do ciebie dołączyć, lecz ciotka mi nie pozwalała - słowo „ciotka” starał się wymówić z największą pogardą, na jaką go było stać. - Jednak teraz, gdy jej już nie ma, przybyłem tu, aby dołączyć do ciebie – blefował, by „ojciec” mu uwierzył.
- A wiec witaj synu.
Tacjan starał się grać swoją rolę najlepiej jak potrafił. Może gdyby Isuun nie napadł na ludzi i nie wykorzystał jego matki, byłby faktycznie w stanie się z nim pogodzić, ale były to jedynie spekulacje. Idąc do swojego nowego pokoju starał się zapamiętywać korytarze, które mijał po drodze. Dostał wprawdzie plan twierdzy, ale od razu zauważył, że niektórych pokoi na planie nie było bądź też miały inne nazwy. Na przykład sterownia była na planie dwa razy większa z powodu braku zbrojowni. Duży minus. Domyślał się, że zapewne wiele innych pomieszczeń także się nie zgadzało z planem, lecz nie miał jak tego sprawdzić, bo straż nie odstępowała go na krok.
Dopiero po tygodniu Tacjan miał okazję pobyć z ojcem sam na sam. Przeprowadzili dłuższą rozmowę, w trakcie której „ojciec” wypytywał go o przeszłość. W jego opowieści Maja nie umarła dwa lata wcześniej, lecz na dwa tygodnie przed wyruszeniem do siedziby kosmitów, no i nie było Oktawii. W końcu ojciec postanowił sprawdzić jego oddanie. Tacjan wiedział, że prędzej bądź później zostanie poddany takiej próbie. Kazano mu torturować dwójkę ludzi. Dokładniej zmuszono go do rażenia prądem pewnej kobiety. Była piękna, lecz teraz policzki jej opadły, a oczy nabiegły krwią. Na tortury patrzył jej mąż, kiedyś zapewne wysportowany mężczyzna, który był przywiązany do krzesła stojącego nieopodal. Krzyczał jeszcze głośniej niż ona, błagając, aby ją puścili i jego torturowali. Tacjan nie mógł dać po sobie poznać, jak bardzo cierpi zadając ból tej parze. Isuun wyglądał natomiast na rozbawionego tym widokiem i czuł się usatysfakcjonowany.
- Co ci ludzie wam zrobili? – zapytał ojca Tacjan, mając nadzieję że pogarda w jego głosie wybrzmiała naturalnie.
- Ten tu był w ruchu oporu. Nawet dobry jak na człowieka. Zastrzelił z pięciu naszych zanim zdołaliśmy go pojmać. Potem znaleźliśmy też jego żonę i teraz oboje są tutaj. Doszedłem do wniosku, że jej ból będzie dla niego większym cierpieniem niż własny. Może zrozumie, że źle zrobił - zarechotał swoim chropowatym głosem.
- Oni naprawdę nie rozumieją, że wobec twojej potęgi nie mają żadnych szans? - Isuun zaczął się śmiać śmiechem szaleńca. Tacjan powstrzymał wzdrygnięcie.
Minęły trzy miesiące. Po tym okresie Tacjan miał wrażenie, że Isuun już mu w pełni zaufał. Nawet dał mu broń. Tacjan udoskonalał jednak w tym czasie swój plan, dopracowując każdy najmniejszy detal. Nie mógł już dłużej odwlekać tego, co musiało się wydarzyć. To był ten dzień.
Był w swoim pokoju i siedział na łóżku sprawdzając już chyba po raz setny swoją broń. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę wejść - powiedział szybko upychając broń pod materac.
- Witaj, panie - tak właśnie miała zwracać się do niego służba.
- Dzień dobry Berenike – do pokoju weszła jego osobista służka.
- Przyniosłam śniadanie. Widzę panie, że jesteś już gotowy do wyjścia. To może ja zaścielę łóżko? - zapytała spokojnie.
- Nie! Yyy… to znaczy nie, dziękuję… - Tacjan wiedział, że zareagował zbyt gwałtownie i próbował naprawić swój błąd.
- Ale, co się stało, panie? Powinnam to zrobić, a mówiąc te słowa zrobiła kilka kroków w stronę łóżka. Zanim Tacjan zdołał ją powstrzymać, uniosła kołdrę.
- Mówiłem ci, abyś nic nie ruszała.
- Panie, czy to broń? – Berenike wypowiedziała swe słowa niemal niesłyszalnym szeptem.
- Nie - Tacjan nie umiał jednak kłamać.
- Przecież widzę. Jeżeli tylko chcesz, to mogę poprowadzić cię do ojca korytarzami dla służby - powiedziała nagle zmieniając zupełnie ton głosu i wyraz twarzy. Tacjan musiał mieć bardzo zdezorientowaną minę, bo na koniec dorzuciła jeszcze tajemniczo. – Zapewne wiesz, że nie wszystkim Turunan podoba się to, co robi twój ociec.
- Ale jak to? – Tacjan udał zdziwienie.
- To nie jest teraz ważne. Schowaj to pod bluzą i chodźmy.
Wyszli z jego pokoju, lecz zamiast skierować się w prawy korytarz, prowadzący do biura Isuuna, Berenike skręciła w lewo. Gdy już miał się odezwać, uciszyła go szybkim gestem dłoni i szli dalej w milczeniu. Weszli do sali z napisem „Służba”.
- To skrzydło twierdzy Isuuna przeznaczone było tylko dla służby, składającej się w dużej większości z byłych rebeliantów, ale jego obecność tutaj nie powinna była nikogo zdziwić. Mógł przecież kazać jej oprowadzić się po twierdzy.
- Jak odkryłaś moje zamiary i dlaczego mi pomagasz? A jeśli jesteś rebeliantką i mówisz, że podobno jest was tutaj więcej, to dlaczego sami nie próbowaliście, no wiesz czego? - nie mógł wypowiedzieć tego na głos, ponieważ bał się, że ktoś mógł podsłuchiwać.
- Na początku myślałam, że naprawdę chcesz mu służyć. A my nie mogliśmy wzniecić buntu, bo większość z nas ma rodziny na rodzimej planecie, które mógł przecież spotkać okrutny los. Ja znalazłam się tu dla pieniędzy. Mam małego synka i chorą mamę. Muszę jakoś zarabiać na życie. Od kiedy nie żyjemy z elfami w zgodzie, straciliśmy też dostęp do mocy uzdrawiania. Mam jednak nadzieję, że tobie się to uda. Tu jest tajne wejście do jego gabinetu. Zawsze je tam posiłki. Przy drzwiach stoją wtedy tylko dwaj ochroniarze, więc zadanie będziesz miał ułatwione. Tutaj masz strój służącego. Przebierz się i zanieś mu wraz z innymi obiad. Gdy dostaniesz się do środka, zrób to, co masz zrobić. Powodzenia - ucałowała go czule w czoło niczym zatroskana matka.
Minął kwadrans. Pojawili się służący z jedzeniem. Tacjan wziął jedną z tac i wkroczył wraz z nimi do gabinetu. Położył tacę na biurku jako ostatni, ale nie odszedł od stołu.
- Kim jesteś, że ośmielasz się patrzyć mi w oczy i nie odchodzisz?! - wykrzyknął Isuun. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, gdyż w tym samym momencie Tacjan wyjął pistolet i strzelił mu prosto w głowę. Ten runął na ziemię z pustką w oczach i z grymasem zdziwienia na chudej, zielonkawej twarzy. Strażnicy stali jak wryci. Chłopak ruszył do wyjścia, jednak gdy usłyszał za sobą jakiś szelest, szybko się odwrócił, gotów ponownie wystrzelić. Zdębiał jednak, gdy zobaczył, że obaj mężczyźni uklęknęli przed nim.
- Umarł stary dowódca, niech żyje nowy dowódca - wypowiedział ten wyższy.
- Zabijając swego ojca, stałeś się teraz naszym nowym władcą.
Tydzień później wszyscy wiedzieli już, że Isuun zginął, a jego miejsce zajął Tacjan. Kosmici opuszczali Ziemię i wszystko układało się jak najlepiej.
- Panie, w twierdzy pojawiło się dziś kilka osób, które twierdzą, że cię znają - powiedziała Berenike kryjąc uśmiech.
- Niech wejdą - odpowiedział Tacjan, zastanawiając się, kto to mógł być. Drzwi się otworzyły i do sali weszła Eliza niosąc na rękach Emilkę. Tuż obok niej kroczył z poważną miną Daniel.
- A więc, Tobiaszu, co masz na swoje usprawiedliwienie? - powiedziała kobieta z udawaną surowością.
- Nic, pani. Mam tylko jedno pytanie do tej oto małej księżniczki i chłopca. Smakowały wam cukierki? - uśmiechnął się, a dwójka dzieci pokiwała głowami.
- To bardzo się cieszę…
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszedł ktoś jeszcze i powiedział, że nie może czekać.
- Muszę coś oddać nowemu wodzowi – drzwi otworzyły się i do sali weszła Oktawia!
Tacjan zerwał się z miejsca i podbiegł do elfki. Objął ją i uniósł w powietrze. Wirowali tak przez chwilę, aż w końcu przemówiła.
- Jak mogłeś mi zrobić coś takiego? Nie dałeś żadnego znaku życia przez prawie cztery miesiące! Nigdy więcej tak nie rób! – mówiła lekko podniesionym głosem z udawanym oburzeniem, lecz Tacjan uciszył ją gorącym pocałunkiem.
Grafika:
Komentarze [3]
2020-10-28 14:03
Bardzo dobre.
2020-10-25 11:23
Dobre, bardzo dobre.
2020-10-23 22:50
Niezłe
- 1